Miałam się nie wypowiadać na temat Willi Decjusza – a zwłaszcza publicznie, ale zdenerwowałam się niezbyt sympatycznymi komentarzami młodych dziennikarzy. List pana wiceprezydenta w oficjalnych mediach, w którym zarzucił mi posiadanie cech, których nie mam; nie zdenerwował mnie, ale zdziwił. Takiej formy raczej do tej pory nie było. Obydwoje mamy swoje numery telefonów, więc można było zadzwonić, zaprosić na spotkanie, a nie wykorzystywać oficjalnego portalu miasta do wygłaszania nieeleganckich inwektyw (zastanawiam się, czy mogą być eleganckie inwektywy 🙂 ). Tak więc pan wiceprezydent napisał, ja odpisałam – i wydawało się, że będzie (jak na razie) po sprawie, a tutaj rzucili się dziennikarze (młodzi tacy, na początku swojej drogi, ale już wiedzący po czyjej stronie, nawet bez znajomości rzeczy – trzeba się ustawić). I to był jeden impuls niniejszej wypowiedzi, drugim było spotkanie z urzędniczką na trasie mojej porannej wycieczki. Zaczęłyśmy, jak to w biegu bywa, wymieniać parę zdań i okazało się, że pani urzędniczka, ba, pani dyrektor wierzy (a może tak wypadało jej mówić, chociaż w oczach miała absolutne przekonanie) w to, że miastem rządzi (jak to ujęła) rada miasta. I te dwa wydarzenia nałożywszy się spowodowały mój dzisiejszy wpis. A są one (sprawy) bardzo wspólnotematyczne.
Pisałam już na blogu wiele razy o błędach reżyserów zmian samorządowych. Zresztą oni sami już to doskonale wiedzą. I za każdym razem, kiedy spotykamy się na Uniwersytecie Ekonomicznym, na kolejnym panelu zajmującym się samorządowością – te same analizy wciąż się pokazują. Są propozycje zmian, ale do nich potrzebna jest wola i odwaga Sejmu.
A więc do rzeczy, po raz kolejny i w skrócie. Poprzez bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów – została zmieniona relacja organów uchwałodawczych i wykonawczych. Pierwsze już prawie o niczym nie decydują i niczego nie uchwalają, a drugie wybiły się na taką samodzielność, że decydują o wszystkim. Nie odpowiadając do końca za nic, ponieważ rady (organ tzw.”uchwałodawczy”) służą za usprawiedliwienie błędów tych drugich. Jak coś się nie uda – winna temu rada, jak coś radni zasugerują (a niekiedy się zdarza, ze zrobią to mądrze) – to trzeba zaczekać i ogłosić, jako swoje i zbierać laury. Tak jest. Zapewniam Państwa. Nasze, koncepcje radnych i życzenia, propozycje możemy wskazywać jedynie poprzez uchwały kierunkowe, które najczęściej są nierealizowane. Albo są realizowane po czasie – z niewielką modyfikacją i już są inne (dla zainteresowanych służę przykładami). Budżet.powiecie Państwo – może tutaj? I znów rozczarowanie – także i nie. Dostajemy budżet gotowy, możemy w nim dokonywać śladowych, drobnych zmian. Jeśli na przykład budżet to 5 miliardów złotych, radni mogą zmienić na poziomie nawet dajmy na to 100 milionów, to jest to możliwość niewielkich zmian. A pieniądze to władza (prawda nie wykoncypowana przeze mnie, ale znana od wieków) – tak więc kto decyduje o kasie – ten ma władzę. Zresztą wiedzą o tym wszyscy (może poza panią dyrektor z urzędu). Na wszelkich spotkaniach mieszkańcy Krakowa hołubią pana prezydenta, wiceprezydentów, pracowników urzędu – a bezradnych radnych traktują dosyć lekceważąco. Ci którzy nie hołubią, też wiedzą kogo oskarżać. Nie wykrzykują „radni odpowiadacie, zróbcie”, ale adresują sprawy – tam gdzie należy. Oni po prostu wiedzą. Podkreślam, że nie piszę o szczególnej sytuacji Krakowa, ale o sytuacji w Polsce (sic!!!).
A jak się ma w tym wszystkim Willa Decjusza? Pisałam już parokrotnie, ja – przeciwniczka powstawania instytucji kultury (a więc przechodzenia na garnuszek podatników, z hasłem „wreszcie mamy święty spokój i byt zapewniony”), że w wypadku Willi należało się zastanowić. Działalność Stowarzyszenia Willa Decjusza była wyjątkowa. Czytamy o działalności, a może warto ją przypomnieć:
„U podstaw wszelkich programów Stowarzyszenia leży idea spotkań przedstawicieli różnych dziedzin nauki i kultury, narodowości i obszarów zainteresowań, idea wymiany myśli, promując pluralizm i tolerancję w życiu publicznym. Wiele projektów ma charakter interdyscyplinarny, umożliwiający wieloaspektowe spojrzenie na rolę kultury we współczesnym świecie, zagadnienia międzynarodowej współpracy kulturalnej, metody zarządzania kulturą i sposoby jej finansowania. Równie ważne miejsce w tych programach przyznaje Willa Decjusza roli pisarzy i tłumaczy w dialogu społecznym, integracji europejskiej, ochronie dziedzictwa kulturowego, problematyce mniejszości narodowych i kształtowaniu postaw tolerancji.
Adresatami programów Stowarzyszenia są nie tylko przedstawiciele środowisk nauki, sztuki i polityki ale również menadżerowie i przedsiębiorcy pracujący na styku różnych kultur”. Letnia Szkoła Wyszehradzka to wykłady, warsztaty i debaty, które prowadzą wybitni eksperci reprezentujący różne dziedziny wiedzy i działalności publicznej. Obok ekspertów i intelektualistów bywali tam ambasadorzy, ministrowie, przedstawiciele Unii Europejskiej, środowiska akademickiego, politycy, dziennikarze, artyści, przedstawiciele administracji, samorządu i organizacji pozarządowych.
Uczestnikami programu byli studenci, doktoranci, młodzi nauczyciele i dziennikarze z czterech krajów Grupy Wyszehradzkiej oraz innych krajów europejskich. W dotychczasowych edycjach Szkoły wzięło udział ponad 500 osób, pochodzących z: Polski, Czech, Słowacji, Węgier, Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Francji, Kirgistanu, Kosowa, Litwy, Macedonii, Mołdawii, Niemiec, Rosji, Rumunii, Serbii, Słowenii i Ukrainy. Część debat, wykładów i spotkań jest otwarta dla publiczności.
Program Letniej Szkoły Wyszehradzkiej obejmował tematykę gospodarczą, polityczną i społeczną, a także historyczny i kulturowy kontekst relacji państw Europy Środkowo-Wschodniej. Uczestnicy Szkoły zaangażowani byli w opracowanie projektów z zakresu współpracy międzynarodowej, prezentowali wybrane aspekty tradycyjnej lub nowoczesnej kultury swoich krajów, co pozwala skonfrontować z rzeczywistością, niejednokrotnie powierzchowną, znajomość sąsiednich krajów i narodów. Bywałam na spotkaniach, widziałam. No i cóż: Stowarzyszenie stwierdziło, że dłużej już nie da rady finansować tych wydarzeń. Trzeba było, moim zdaniem, usiąść w większym gronie. Zastanowić się, nie podejmować decyzji zbyt pochopnie. Jednak tak się nie stało. Decyzja była de facto jednoosobowa. Biorąc udział w spotkaniu – miałam świadomość, że nikt nie chce się wgłębić w sprawę. Ze względu na szacunek dla osób biorących udział w owym spotkaniu – nie będę rozwijała a tym bardziej przytaczała argumentacji (dość jednostronnej i nie do końca prawdziwej). Zresztą miałam świadomość, że decyzja właściwie już zapadła.
Szkoda jest mi tego, co było.