Krakowska Gazeta Wyborcza zrobiła w czwartek 21 listopada sondaż przedwyborczy, kto jest i w jakim zakresie nominowany do bycia prezydentem w Krakowie. Tak naprawdę był to sondaż nie „przydatności prezydenckiej”, ale popularności. Okazało się, że panujący prezydent, któremu – jako aktualnie rządzącemu (jak mówią specjaliści od sondaży i PR) zawsze przypada 20% „na wejściu”, przy ogromnej pracy pijarowskiej, jaką otrzymuje (otwierając już prawie wszystko, co powstaje w Krakowie) jedynie 29% mieszkańców (ankietowanych !) przyznało prawo do bycia prezydentem w następnej kadencji.
Zaskoczeniem jest wysokie 18% poparcie dla Jarka Gowina. I myślę, że i moje 5% poparcie jest zaskoczeniem. Proszę zauważyć: nie ma mnie na żadnym plakacie, które oferuje jakąkolwiek (!) imprezę dla miasta. Jeśli nawet cokolwiek się pisze o mojej działalności – to dość często występuje to pod enigmatyczną nazwą zbiorową „Rada podjęła decyzję etc”. Jeśli coś jest kiepskie i zdaje się nie będzie popularne wśród mieszkańców – to najczęściej winna jest rada miasta (ciało zbiorowe w ilości 43 egzemplarzy), jeśli zaś coś jest udane i rokujące dobre nastawienie – to jest autorstwem urzędu (czytaj prezydenta). Tak więc mój start, który opierał się na tym, że moją aktywność zauważono w „ciele zbiorowym” – to cud jest.
Bycie prezydentem, posłem – pozwala na większą obecność w mediach, na obecność codzienną prezydenta (który już nie jest, jak bywało poprzednio „prezydentem miasta” i nazwisko, ale odwrócono kolejność – pod nazwiskiem pisze się „prezydent miasta” różnica niby niewielka, ale jakże zasadna: prezydentura jest czasem przechodnim: dzisiaj jest X jutro Y, ale nazwisko – pod którym jest funkcja to mniej więcej jak : Ludwik XIV – Król Francji), obecność medialną ogólnopolską posłów etc. Tak więc ja, jako 1/43 – w sondażu to całkiem nieźle. Jak na początek. Tyle o konkursie popularności.
A jak z „przydatnością”? A to już całkiem inaczej. Z grupy sześciorga tak naprawdę o funkcjonowaniu miasta, jego potrzebach, stanie wiedzą zaledwie dwie osoby. A jakie organizacje społeczne funkcjonują w mieście, jak wygląda zaangażowanie mieszkańców, kogo zapytać o co – to śmiem twierdzić tylko jedna.
Jednak okazuje się, że to już zupełnie inna sprawa: tego się nie dostrzega. I polityka jest, na życzenie mieszkańców, wciąż obecna. Niby z jednej strony nie chcemy upolitycznionych prezydentów (i zaraz ten element „odpolitycznienia” znajdzie się u wielu kandydatów), z drugiej zaś nie patrzymy na preferencję, zdolności, wiedzę o mieście. I jestem przekonana, że w Krakowie wygrałaby wybory Anna Dymna, czy też Jerzy Stuhr, chociaż nie jestem pewna, czy Krzysztof Penderecki (mam nadzieję, że nie Dorota Rabczewska). Znakomici, sprawni menadżerowie funkcjonujący w wielu firmach, którzy mogliby być sprawnym prezydentem – nie są POPULARNI, a więc szans nie mają. No i wot demokracja.:)