Mecenat polega na opiece wpływowych i bogatych miłośników i amatorów literatury i sztuki nad twórcami. Na ogół wiąże się to z finansowym wspieraniem tych artystów i ich poczynań. Tyle mówi nam informacja, którą możemy odnaleźć w słowniku.
Można mówić o różnych rodzajach mecenatu, o różnych zadaniach stawianych przez artystom przez protektorów , o mniej lub bardziej skomplikowanych ich wzajemnych stosunkach. Najbardziej intensywnie rozwinął się w czasach odrodzenia. Wtedy to mecenat
publiczny reprezentowany był przez instytucje państwowe takie jak: florencka Signoria czy Rada Dożów Weneckich oraz lokalnych władców. Dzieła służące ogółowi społeczeństwa zamawiały także bractwa, kongregacje i cechy. W stosunku do prywatnych zleceń państwowych było zdecydowanie mniej, miały też inny charakter. Na ogół były to zakrojone na większą skalę przedsięwzięcia, niejednokrotnie swym rozmachem przypominające roboty publiczne, trwające kilka, a nawet kilkadziesiąt lat, wymagające współpracy wielu artystów. Władze miast bardzo często, oferowały kontrakty wieloletnie artystom, mającym kierować całością robót.
Mecenasi w doborze artystów i dzieł kierowali się różnymi względami. Wielu klientów nabywało dzieła, aby zaspokoić własne ambicje i potrzeby. Izabela d’Este kupowała je z miłości do sztuki oraz dla samej przyjemności ich posiadania. Podobnie Augustyn
Chigi – słynny bankier, zgromadził liczną kolekcję dzieł, ponieważ
„…natury samej kochał artystów i ich dzieła'”. Dzieła sztuki podnosiły prestiż swych właścicieli, świadczyły o ich zamożności i zajmowanej pozycji społecznej.
Przykładów można mnożyć wiele, wśród nich szczególne miejsce zajmuje florencka rodzina Medyceuszy, której członkowie od wielu pokoleń zajmowali się mecenatem. Wywodzący się z tego rodu papież Leon X był jednym z najhojniejszych mecenasów. Swym patronatem objął wielu artystów. Między innymi Rafaela. Analiza wzajemnych relacji pokazywała, że artysta był zależny od swoich protektorów. Mecenasi posiadali pieniądze, a te z kolei dawały im władzę, która stawała się magnesem przyciągającym rzesze rządnych sławy i zaszczytów artystów. Jeżeli przyjmiemy, że dla artystów sztuka stanowiła przede wszystkim źródło utrzymania, to
zależności między nimi a protektorami wydają się oczywiste. Pomimo znacznej ingerencji protektorów w tworzone dzieła w żadnym okresie nie powstało ich tyle wielkich jak właśnie w Odrodzeniu.
Dawny mecenat dworski, królewski, magnacki, kościelny (szczególnie papieski) zastąpiły w czasach współczesnych formy opieki sprawowanej przez wyspecjalizowane instytucje społeczne, np. fundacje państwowe i prywatne. Także państwo, czy też samorządy stały się mecenasami sztuki. I znów tutaj pojawia
się ta sama zasada: artyści tworzą za pieniądze mecenasów, którym jest na przykład miasto. Miasto zaś chce tym samym pokazać jakich ma twórców, ale także w jak pięknym mieście wszyscy mieszkamy. Powstaje wiele programów mających na celu pokazanie szczególnych uroków Krakowa. Mówimy „twórca X dostał wsparcie podatników naszego miasta, ponieważ postanowił Kraków uwiecznić w swojej twórczości”. Jeśli w starożytności czy też w odrodzeniu, baroku czy oświeceniu mecenas zlecał wykonanie dzieła – artyście chciał, aby powstało genialne dzieło, ale także życzył sobie, aby na przykład obiekt uwieczniany przez artystę był wart uwagi odbiorcy i zapewne, aby był tak przedstawiony ciekawiej i piękniej. Zamożni bankierzy życzyli sobie, aby ich żony czy kochanki miały piękniejszą, niż w rzeczywistości cerę, łagodniejsze oczy, bujniejsze włosy i biusty. I tak powstawały dzieła warte dzisiaj miliony dolarów, miliony euro,
którym poświęca się tysiące napisanych książek i które uważa się za dzieła wybitne. Dlaczegóż więc dzisiejsi mecenasi, jakimi są przede wszystkim miejscy urzędnicy (dysponując pieniędzmi podatników) – szanując autonomię i geniusz twórców nie mogą sugerować, aby nasze miasto, tak, jak kiedyś renesansowe kochanki ówczesnych mecenasów – było pokazywane z perspektywy miasta wartego odwiedzenia, zainteresowania.. Można pokazać Kraków, jako urocze, tajemnicze, smutne lub zabawne miasto, ale też można pokazać jako cuchnące, z paskudnymi ulicami, obskurnymi klatkami schodowymi. No właśnie, jak daleko można być paternalistycznym mecenasem, a jak daleko można szanować autonomię artysty. Powstaje jeszcze kolejne pytanie: czy kiedykolwiek mecenat w czasach renesansu
zapłaciłby za portret swojej kochanki, której artysta, bazując na swoim natchnieniu, namalował zeza, pryszcze i przywiędły biust? Wtedy zapewne artysta nie dostał gaży, a Kraków – Kraków płaci za swoje portrety wykonane niedbale, pokazujące miasto ohydne i odrażające.
I żal, że jednak powstają portrety Paryża, Londynu, Wenecji, gdzie odbiorcy filmu, obrazu myślą : wartałoby to zobaczyć, a portrety Krakowa takich potrzeb zapewne nie prowokują.