Byłam w Warszawie na III Europejskim Kongresie Kobiet. W Sali Kongresowej było nas 3 600 kobiet. W różnym wieku, z różnymi doświadczeniami, umiejętnościami. Wnioski i obserwacje kobiet na Kongresie były następujące: Kobiety mają w Polsce równe z mężczyznami prawa, ale nie mają równych szans i możliwości. Choć są lepiej wykształcone, to jednak nie mają równego dostępu do rynku pracy, karier, władzy, dobrobytu oraz bezpieczeństwa. Są także często ofiarami dyskryminacji, biedy, przemocy, handlu. Trzeba to szybko zmienić, by konstytucyjny zapis równości stał się faktem.
Dawno temu twierdziłabym, że postulaty te są niepoważne: przecież mnie osobiście nie dotyczą. Potem miałam mozliwość spotkania kobiet ze wsi czy małych miasteczek i zrozumiałam, że są one prawdziwe i aktualne.
Mam parę spotrzeżeń: zbyt mało pokazano kobiet spoza Warszawy. Właściwie w 90% to były Warszawianki, niekiedy miałam wrażenie, że jesteśmy tłem (i to dość pokaźnym), aby móc zaprezentować mieszkanki stolicy. Poziom merytoryczny był wysoki. Rozmawiałyśmy o ekonomii Europy, jej sytuacji ekologicznej, demograficznej. O finansach świata, zagrożeniach kryzysowych, edukacji, ekologii. Było bardzo dużo paneli. I oczywiście były różne, o różniącym się poziomie.
Niekiedy reakcja tzw. sali rozbawiała mnie, kiedy któraś z prelegentek powiedziała zdanie, które zostawało przyjmowane entuzjazmem (i miałam uczucie uczestniczenia w „Seksmisji” Juliusza Machulskiego).
Spotkania takie uważam, za ważne. Są potrzebne, aby móc (być może?) zbudować coś innego w polityce, ekonomii, aby wreszcie zaczęto uważać kobiety za ekspertki w wielu ważnych sprawach. Nie lepszego, tak nie napisałam, ale innego, ponieważ twierdzę, że piorytety w zarządzaniu zapewne byłyby inne.