Od paru dni męczy mnie grypa. Ledwo żyję. Czytam i oglądam telewizję. Wzdycham za jednomandatowymi okręgami wyborczymi, a zwłaszcza wtedy, kiedy przypomnę sobie, jak się układało listy (nie tylko w PO, ale wszędzie). Dla tych, którzy twierdzą, że jow – to populizm i wygrywanie osób, które są jedynie popularne, ale nieprzydatne w działalności społeczno-politycznej, przywołuję ostatni wynalazek PISu – miłego i sympatycznego poetę krakowskiego. Argument przeciwko jowom jest więc niepoważny.
W Gazecie krakowska aktorka, którą darzę osobistą sympatią, w długim wywiadzie podkreśla, jak bardzo się brzydzi polityką, która jest be. Jeśli pokażemy jeszcze więcej wywiadów artystów, pisarzy, profesorów etc, a oni wszyscy będą mówili o ohydzie polityki, to zapewne już żaden, w miarę pożądny człowiek nie odważy się działać politycznie.
Coraz więcej nawoływań do brania udziału w wyborach. A ja coraz bardziej jestem przekonana, że jest to niedobra droga. Ludzie podkreślają swoją absencją wyborczą stosunek do polityki uprawianej "listowo" (czytaj. walka wewnątrz partii o miejsca na listach wyborczych, najczęściej nie mającą wiele wspólnego z przydatnością kandydatów dla polityki, gospodarki etc). Wyborców traktuje się jak mięso, które przyjdzie, zagłosuje na to, co grupy partyjne wcześniej zadecydowały. A może powinno się nawoływać DO NIE -GŁOSOWANIA. Gdyby nikt nie głosował – to może coś by się zmieniło, może zaczęłoby się poważnie traktować wyborców? Bzdurne jest także powoływanie się, w owych agitacjach za głosowaniem, na odzyskaną wolność, demokracjię, obywatelskość, z których mamy, jakoby, szansę korzystać. Przepraszam, jak to wszystko ma się do układów, dzięki którym na przykład pani x-y czy tez pan z znaleźli się na miejscach tzw. "biorących". Świadomość mechanizmów wewnątrzpartyjnych, o których wiemy już wszyscy, nie potwierdza poczucia mojej wolności czy obywatelskości.