„Za darmo”

Nie znoszę tego pojęcia „za darmo”, ponieważ jest to bzdura i nieprawda. Zastanówmy się, co ono oznacza? Co można dostać „za darmo”.  Pomyślałam, że jabłka w sadzie, bo ktoś nam je daje, rzodkiewkę, szczaw. No tak, my nie płacimy, ale ktoś to musiał zakupić wcześniej, zasadzić (a praca to też koszt), spryskać, aby robale nie zjadły (przed nami). No więc z tym „za darmo” też nie do końca. Zbieramy maliny w lesie, to tak, one mogą być „za darmo”.

A teraz popatrzmy na szafowanie tym pojęciem w sferze politycznej.  Pojawia się polityk, który głosi, że rozdaje „za darmo” bilety na imprezy, bilety komunikacji, mieszkania (bo podstawowe prawo człowiek ma do mieszkania) etc. Daje „za darmo”. I znów coś, o czym ja przypominam za każdym razem: samorząd, czy rząd nie mają „własnych pieniędzy”, ponieważ są to tylko i wyłącznie pieniądze pobrane z podatków podatników.  Samorząd, rząd rozdają je według własnego uznania. Jest to oczywiście demokracja pośrednia: to znaczy, naród wybiera, według własnych przekonań –  przedstawicieli, którzy dysponują ich pieniędzmi. Suweren– może ich odwołać, kiedy nie sprawują się tak, jak się przedstawiali. Oczywiście, rozumiemy, że to są mrzonki, ponieważ dość rzadko się zdarza, aby naród kontrolował swoich przedstawicieli i ich odwoływał. Wybory wygrywa się nie programem, ale emocjami. Wiedzą o tym kandydaci i starają się wprowadzać na giełdę pomysłów, w trakcie kampanii, tematy powodujące powstawanie emocji: tak więc wracają wytarte, ale jakże sprawdzone tematy: aborcja, LGBT, kontrola nad Internetem, etc, etc Czy pamiętacie Państwo dyskusje społeczne dotyczące podatków, koncepcji gospodarczych?

Wydawać by się mogło, że Polska jest już w innej sytuacji gospodarczej: zbliżyła się do zasobności krajów nie-komunistycznych. Zbliżyła, co nie znaczy, że dostąpiła pełnego porównania. Na naszych oczach powstawała inna sytuacja, tworzenie się  wolnego rynku i z tym związany i dobrostan i rozwarstwienie społeczne. Jedni się załapali, a inni zostali w tyle. I jesteśmy świadkami, w nowej sytuacji gospodarczej – rozprzestrzeniania się koncepcji „solidaryzmu’ społecznego” polegającego na, jak można przeczytać: „założeniu, że wspólny interes wszystkich ludzi ważniejszy jest od indywidualnych celów jednostki.” Solidaryzm społeczny powstał w XIX w. jako jeden z kierunków przeciwstawiających się filozoficznemu indywidualizmowi, ekonomicznemu liberalizmowi i systemowi gospodarki kapitalistycznej. Tym razem podstawy filozoficzne dał, nie jak poprzednio Karol Marks, ale Karol Gide, francuski katolik XIX wieku. Solidarność — stwierdzał on — nabiera wartości moralnej dopiero z chwilą, gdy staje się świadoma i dobrowolna (!!). Świadomość ta istnieje wprawdzie w każdym człowieku, ale często jest przygłuszona. Przez wychowanie należy ją rozwijać. Uświadomienie solidarności i dążenie do niej ma być dziełem wychowania i interwencyjnej działalności państwa (!!) Efektem końcowym ma być zlikwidowanie czegoś, co kapitalizm określał, jako zysk. itd., itd. No i rozwija się  solidaryzm społeczny między innymi poprzez popularyzowanie pojęcia, że samorząd rozdaje „za darmo”. Karol Gid, jak i jezuita Heinrich Pesch  krytykują indywidualistyczną koncepcję własności, etc, etc Znika rozróżnienie wkładu pracy, ponieważ najistotniejszą sprawą ma być suma szczęścia ludzkości. Zapewne podatek progresywny byłby w zgodzie z taka koncepcją.

Solidarność ma być świadoma i dobrowolna (sic!!) Nie wmawiajmy więc ludziom, że cokolwiek , co otrzymują jest „za darmo”, nazwijmy to inaczej: że jest to składka jednych dla drugich i nie zawsze jest „świadoma i dobrowolna”, ale jest dystrybuowana przez władze, które zostały delegowane do rozdawania podatków.

Gdzie są polscy specjaliści w Parlamencie Europejskim?

Wracam do tematu, który poruszałam wcześniej: do „cmentarzyska politycznych słoni”, czyli do Parlamentu Europejskiego. I stało się to, czego zapowiedzi już się pojawiały. Do parlamentu dostali się politycy (!!) podejrzani o przestępstwa, tudzież już skazani lub osoby zasłużone partyjnie, wysłane na dorobek (no bo przecież tutaj na miejscu takiej kasy nie dostaną). Partyjni przywódcy (no może nie wszyscy, ale niektórzy zapowiadali i ja pamiętam), że Polskę powinni reprezentować specjaliści znający się na konkretnych sprawach. No więc ja się pytam, gdzie owi specjaliści są? Na listach nie pojawili się ludzie spoza partii znający się na prawie europejskim, na zagadnieniach związanych z energią jądrową, z ekologią, z rolnictwem, z cyberprzestrzenią. Ich nie było. Pojawili się działacze partyjni.

I to wszędzie, na każdej liście. Ja jestem przekonana, że Polskę powinni reprezentować ludzie mający doświadczenie w poszczególnych dziedzinach, właśnie owi specjaliści. Czy to takie niemożliwe? Na przykład na listach KO nazwiska ludzi wybitnych w danych specjalnościach (jeżdżą na konferencje, więc zapewne poradziliby sobie z Parlamentem, a przede wszystkim wiedzieliby o czym mowa, co może być zagrożeniem , a co wsparciem dla Polski). Chyba, że Parlament Europejski to hucpa, gdzie nikt nic nie może, poza prywatnym zasilaniem własnej kasy, wtedy też odmawiam, bo na tę hucpę  i ja się składam.

Odmawiam traktowania mnie, jako „idioty wyborczego”, który będzie wypełniał swoim głosem –  zobowiązania liderów politycznych wobec swoich zasłużonych, lojalnych  działaczy partyjnych. I oficjalnie to czynię: ODMAWIAM!!

Cmentarzysko politycznych słoni.

To niżej  – to podsumowanie, które powinniśmy mieć w głowie, kiedy pójdziemy do głosowania. No i dobrze: niech nas reprezentują mądrzy, odpowiedzialni i odważni.  No właśnie, ale powstaje pytanie: czy tacy się tam znajdą. Przed wyborami powinniśmy się: my wyborcy, zastanowić w jakim celu ma być w Parlamencie Europejskim X czy Y. Czy swoją dotychczasową aktywnością czymś się wyróżnił, czy będzie aktywny w Parlamencie, gdzie jest sprawozdanie z jego/jej dotychczasowej działalności i czy były w tejże działalności sukcesy?

Ktoś powiedziała, że Parlament to „cmentarzysko politycznych słoni” , dokąd udają się zasłużeni, odstawieni, ci, którym się składa podziękowania za lata wierności politycznej (bo gdzie tak się finansowo nie ustawią, jak w PE). I raczej nie ci, na których liczyć może Polka/Polak. I tak czynią wszystkie (!!) partie. WSZYSTKIE podkreślam. Oglądam plakaty wyborcze: przede wszystkich tych, których prywatnie znam, obserwuję od lat. I powiem Państwu, że rozpacz mnie ogarnia. Kiedy patrzę na znajome twarze, wiem, że to nie są osoby, którym my podatnicy, powinniśmy fundować takie zasobne życie.

Zawsze, do tej pory, brałam udział w głosowaniu, bo uważałam, że jest to podstawy obowiązek obywatela. Zawsze, do tej pory 🙁

Parlament Europejski: miesięczne podstawowe wynagrodzenie posła do Parlamentu Europejskiego wynosi 10 075,42 euro brutto przed opodatkowaniem. Pensja jest wypłacana z budżetu Unii Europejskiej. Po potrąceniu unijnego podatku i składki ubezpieczeniowej wynosi ok. 7854 euro netto. W przeliczeniu po średnim kursie euro NBP obowiązującym w dniu 17 kwietnia 2024 roku (4,3353 zł) można ustalić, że europoseł otrzymuje „na rękę” blisko 34 050 zł miesięcznie.

Członkowie Parlamentu Europejskiego oprócz miesięcznego wynagrodzenia podstawowego w wysokości ponad 40 tys. zł brutto mają prawo do dodatków. Te środki pieniężne mają pokryć wydatki poniesione przez europosła w związku z wykonywaniem obowiązków parlamentarnych, często poza domem. Podobnie jak posłowie do parlamentów krajowych, w europarlamencie wypłacana jest dieta. Wyróżnia się dwa jej rodzaje. Pierwszą z nich jest dieta z tytułu kosztów ogólnych wypłacana w ryczałtowanej kwocie 4950 euro miesięcznie – około 21 460 zł. Dieta ma na celu pokrycie kosztów poniesionych w państwie członkowskim, w którym poseł został wybrany m.in. z tytułu: opłaty za wynajem biura,wydatków poniesionych na zakupu sprzętu, oprogramowania informatycznego, telefonów komórkowych,zakup materiałów biurowych, opłacenie abonamentów telefonicznych i internetowych.

Warto podkreślić, że posłowie otrzymują połowę diety, jeśli bez odpowiedniego uzasadnienia uczestniczyli w mniej niż połowie posiedzeń plenarnych w jednym roku parlamentarnym (tj. w okresie od września do sierpnia).

Dieta dzienna (pobytowa) jest zryczałtowaną kwotą wypłacaną europosłom na pokrycie kosztów związanych z przebywaniem w Parlamencie Europejskim w celach służbowych – m.in. wydatków na zakwaterowanie oraz posiłki. Jej dzienna wartość 350 euro, czyli około 1517 zł na dzień. Parlament Europejski pokrywa koszty podróży, aby umożliwić posłom

udział w posiedzeniach parlamentu, takich jak posiedzenia plenarne, posiedzenia komisji i grup. Odbywają się one głównie w Brukseli lub Strasburgu.

Europosłowie otrzymują zwrot rzeczywistych kosztów podróży na posiedzenia, po przedłożeniu rachunków potwierdzających ich wysokość np. rachunek z tytułu opłaty za przejazd autostradą lub opłaty za dodatkowy bagaż.

Przepisy określają maksymalne kwoty zwrotu oraz sandardu podróży. W przypadku europoseł może zamówić bilet lotniczy w klasie biznes (klasa taryfowa „D” lub podobna) lub bilet kolejowy pierwszej klasy. Parlament Europejski dokonuje rezerwacji biletów. Z kolei za każdy kilometr podróży samochodem (maksymalnie do 1000 km) przysługuje 0,58 euro.

Posłowie do Parlamentu Europejskiego po zakończeniu swojej kadencji mają prawo do otrzymania odprawy. Jej kwota wypłacana jest w wysokości równowartości miesięcznego wynagrodzenia za każdy rok sprawowania mandatu.

Jednocześnie warto podkreślić, że były eurodeputowany otrzymuje odprawę nie krócej niż przez 6 miesięcy oraz nie dłużej niż przez 24 miesiące, ale tylko do momentu, gdy obejmie on inną publiczną funkcję czy mandat w parlamencie krajowym albo przejdzie na emeryturę.

Zgodnie z przepisami statutu byli europosłowie są uprawnieni do emerytury po ukończeniu 63. roku życia. Świadczenie emerytalne wynosi 3,5 proc. wynagrodzenia za każdy pełny rok wykonywania mandatu, nie więcej niż 70 proc. uposażenia. Koszty świadczeń emerytalnych pokrywane są z budżetu Unii Europejskiej.

Po śmierci eurodeputowanego jego żona oraz będące na jego utrzymaniu dzieci mogą otrzymać rentę.

(korzystałam z portalu: „bankier.pl”)

Długi polityczne trzeba spłacać.

Zastanawiałam się dość długo nad sensem niniejszego wpisu. Martwię się o to, co się dzieje w mieście, bo przecież 22 lat intensywnej aktywności w samorządzie nie da się z dnia na dzień odstawić. I towarzyszy troska. Na pewno zostaje zainteresowanie i troska.

Tak więc o czym dzisiaj?

W korporacjach robi się niekiedy tak, że czyni się szefami firm ludzi spoza środowiska i to, jak twierdzą spece od zarządzania –  się sprawdza. Podstawą jednak jest, że owi nowi szefowie znają się na rzeczy, przechodzą z innych firm, wykonywali podobne zadania etc. Śmiem twierdzić, że żadna porządna firma nie zatrudniłaby kogokolwiek, kto nie zna się na sprawie (chyba, że firma samobójcza).

Tak więc przechodzę do moich uwag . Sprawa dotyczy dwóch aspektów: po pierwsze spłacanie długów politycznych. Długi powstają w wyniku zobowiązań wynikłych między innymi ze wsparcia finansowego. Można wpłacać pieniądze na konto wyborcze.  Można także popierać kandydata ulotkami, spotami (co oczywiście tez się wiąże z pieniędzmi) lub wygłaszanymi tezami, indoktrynacją rozbudowaną, jak się tylko da (budowaniem strachu, szantażem społecznym, hejtowaniem konkurencji etc). Potem przychodzi czas na spłaty. Różnie to może wyglądać ze względu na oczekiwania. Piszę o tym z takiego samego poziomu, jaki mają wszyscy inni obywatele – ponieważ nigdy nie byłam  dłużnikiem, więc jest to teoria, a nie doświadczenie.

Przechodzę dalej: co nieco o krakowskiej edukacji. Edukacja jest największym beneficjentem budżetu Krakowa. Ostatni rok to budżet  8 miliardów złotych od podatników (edukacja to prawie 30% budżetu) W roku szkolnym 2022-23 gmina prowadziła 427 szkół i placówek samorządowych.  W samorządowych szkołach i przedszkolach było prawie 105 tysięcy dzieci, uczniów ( w tym dużo osób z orzeczeniami).  Na koniec 2022 roku zarejestrowane były 674 placówki prowadzone przez osoby fizyczne i prawne inne, niż gmina Kraków (było tam prawie 54 tysiące osób). To także obywatele Ukrainy (a tam ponad 15 tysięcy dzieci).  To internaty, 15 szkół specjalnych, to grupa 13 tysięcy nauczycieli. Miasto, z własnych środków musiało, poza subwencją, dołożyć ponad miliard złotych. Edukacja to poza utrzymywaniem placówek prace inwestycyjne (budowa nowych obiektów, remonty itd.), to przychodnie specjalistyczne itd.

Edukacja to mnóstwo problemów . Zapewniam Państwa. Mnóstwo problemów i olbrzymia odpowiedzialność. To przede wszystkim wiedza i odpowiedzialność. I oczywiście konflikty, pieniądze, niedofinansowania etc.

Edukacja to najtrudniejszy obszar działania miasta. I nagle w mieście prawie milionowym zastępcą prezydenta zostaje kierowniczka referatu Biura ds. Współpracy Samorządowej i Repatriacji w Urzędzie Miasta Sopotu (2021–2024). Nie, nie proszę Państwa, nawet nie kierowniczka Wydziału Edukacji ze Sopotu. Jakie deklaracje na początek:” Jako lewicowa wiceprezydentka będę osobą, która chce łączyć, zapraszam wszystkie środowiska do współpracy. Wszystkie kobiety mają we mnie sojuszniczkę w samorządzie lokalnym.”

Patrzę sobie, patrzę, czytam. No cóż. Wersje są dwie: albo pani zastępca prezydenta, będzie bardzo krótko pełniła swoja rolę – dług spłacony („przecież zrobiliśmy to, na co się umawialiśmy”), pani wpisze sobie do CV funkcję, albo, co jest smutniejszą konkluzją: pani będzie figurantką od podróży po mieście, a zarządzał będzie ktoś inny (specjalista od prawa oświatowego, znający sytuację edukacji Krakowa).

Nie piszę nic o problemach krakowskiego mieszkalnictwa, bo to wywód równie poważny i jeszcze dłuższy.

Tak, czy inaczej dość happeningowo to wygląda,  przerażająco i smutno.

Nie ma niezastąpionych.

Przy rozstaniach, przy odejściach z funkcji takich, czy innych – ciągle mamy nadzieję, że byliśmy, że jesteśmy niezastąpieni. A przecież tak nie jest. Niewielu to się w historii świata udało. Zresztą patrząc na poziom dzisiejszej wiedzy przeciętnego Polaka, ba, nawet inteligentnego Polaka – widać to „jak na dłoni”. Mało kto stara się pamiętać cokolwiek z czasów przeszłych. Zresztą świat się zmienia: to, co kiedyś było zaszczytem – teraz staje się wstydliwością, ale bywa i odwrotnie. Kiedy patrzę na przykład na zestaw nazwisk rajców miejskich w latach 1875-78 – to kogóż tam widzimy (oczywiście poza brakiem kobiet 😉 : Leon Halban_ profesor medycyny na UJ, Maciej Jakubowski – profesor medycyny, rektor UJ, Władysław Lisowski – adwokat, Stanisław Tarnowski – hrabia, dr filozofii, rektor UJ, Albert Mendelsburg- bankier, prezes Izby Przemysłowo-Handlowej. Maksymilian Zatorski- dr prawa, profesor UJ. To była rada miasta.

Za czasów prezydenta Juliusza Leo (dr prawa) byli też i tacy jak: Ignacy Daszyński, Odo Bujwid (bakteriolog, prof.UJ) , Stanisław Wyspiański, Mieczysław Sędzimir – dyrektor banku; Henryk Szatkowski dyrektor Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń; poza tym wielu prawników, właścicieli firm, profesorów uczelni.

Tak sobie przeglądając, nieco dalej w czasach 1916-1924 znów widzimy lekarzy, prawników, aptekarzy, majstra kowalskiego (Ignacego Grządziela), dyrektora miejskiej kasy chorych, dziennikarzy.

A czy dzisiaj  pamiętamy o prezydencie, dość interesującej osobie Mieczysławie Kaplickim – lekarzu dermatologu, który zreorganizował finanse miasta, prowadząc pomyślną politykę finansową ustępując ze stanowiska w 1939. Zostawiał Kraków z pokaźnymi kilkunastomilionowymi rezerwami finansowym. Tak było !!!

Potem socjalistyczna Polska. A potem nowe czasy: i ciekawe jest to, że już nie napisane są profesje, wykształcenie, umiejętności. I szkoda, bo zdaje się, że to ważne z kim mamy do czynienia. Widzimy, że zasadniczo zmienia się sytuacja. Nie ma już profesorów medycyny, prawa, dziennikarzy i przedsiębiorców. Kiedy pytałam, na spotkaniach z ludźmi biznesu dlaczego nie angażują się  w prace samorządu – odpowiadali ze znacznym rozbawieniem, że nie mają czasu na takie czynności. Odpuścili samorząd, a przecież tam powstają decyzje, które dotyczą ich przedsiębiorstw. Rady opanowali politolodzy, socjolodzy, niekiedy pojawi się prawnik. Przedsiębiorców już prawie nie ma, rektor uniwersytecki – ależ gdzie tam (!!). Tak więc, na naszych oczach i w tym obszarze – zainteresowania pracą w samorządzie – rola rad upada. Przestaje być chlubą, a staje się czymś do czego się garną …inni. No cóż.

Tempora mutantur et nos mutamur in illis.

„Umarł” król, niech żyje król.

Powracam do mojego bloga. Kiedyś pisywałam regularnie, potem zaczęłam dość intensywnie podpowiadać w pisemku „Krakow.pl” , co można zrobić w mieście, aby było ciekawiej, a potem mnie z pisemka wywalono, bo okazało się, że mogli tam pisywać wszyscy, a tylko ja to robiłam, więc, aby zmniejszyć popularność osoby – stwierdzono, że rada nie ma pieniędzy i moje zapiski kolejne przestano drukować. 🙂

Będę więc starała się, w sposób absolutnie niezależny od nikogo – recenzować, analizować to, co moim zdaniem zasługuje na uwagę w naszym ukochanym mieście, a o czym Państwo nie wiecie, bo za kulisy zagląda się rzadko.

Pył bitewny opadł, no może nie do końca, ale kiedyś opaść musi – więc z coraz większym luzem wracam do pytań, które mnie nurtują od paru tygodni.

Ustępujący prezydent Jacek Majchrowski – to zapewne jakiś rodzaj fenomenu. Tak uważałam i wielu tak myśli i do dzisiaj. Rozgrywający na paru frontach i osiągający cel. Taki lisek. W radiu i telewizji mówił, że kolejny prezydent nie powinien być partyjny, a w mediach pisanych – okazało się, że popiera ….partyjnego. Na zdjęciach opublikowanych dzisiaj na zaprzysiężeniu nowego prezydenta stoi Monika Chylaszek – pierwsza pretorianka prezydenta ustępującego. Obrazek z przesłaniem: Drodzy Państwo będzie, tak, jak było.

Czy było źle? No było, jak było. Miasto się rozwijało, bo budżet wciąż rósł i rósł, aż doszedł do wysokości ponad 8 miliardów złotych. Co prawda zadłużenie to 6 miliardów, ale co tam.

Budżet miasta, jak napisałam, to 8 miliardów – kupa kasy, trudno cokolwiek nie zrobić, bo przecież trzeba pieniądze wydać. Fenomen ustępującego prezydenta to doprowadzenie do tego, żeby było, tak, jak było. Chyba jednak stworzono  „kopię zapasową”, na wypadek, jakby przyszedł ktoś, kto tej kontynuacji nie zaakceptuje -ponieważ dyrektorska część załogi dostała przedłużenie zatrudnienia na długie lata.

No cóż: posłużyłabym się na koniec dzisiaj metaforą: kiedy wprowadzilibyśmy się do używanego przez 22 lata mieszkania, zapewne staralibyśmy przejrzeć zasoby, posprzątać, odświeżyć. Niestety tak się nie stanie. Pozostanie, tak jak było. Przejrzenie zasobów nie polega na sprzedaniu Lexusa (tak a propos działań pozornych, czy też populistycznych).

I oby nikt i nigdy nie próbował znieść kadencyjności organów wykonawczych (!!!). Dwie kadencje – to 10 lat. Mało i dużo zarazem. Ale nie więcej (!!)

Umarł król, niech żyje król.

Jacek Majchrowski odchodzi.

Wracam do spraw Krakowa. Prezydent miasta Jacek Majchrowski oświadczył, że już nie startuje do kolejnych wyborów samorządowych. Prezydent trwał na stanowisku 22 lata, wygrał pięć razy. „Nie zamierzam kandydować w najbliższych wyborach samorządowych” – poinformował urzędujący, piątą kadencję, prezydent. Właściwie wszyscy już wcześniej wiedzieli o decyzji prezydenta. Jacek Majchrowski jest najdłużej działającym prezydentem w historii Krakowa. Na pewno powstanie dużo ciekawych opracowań poświęconych sposobowi zarządzania miastem przez Majchrowskiego. Jest to zapewne fenomen. Prezydent przez wiele lat wykazywał się nieprzeciętną sprawnością, przede wszystkim, polityczną. Poza wszystkim innym utrafił w gusta Krakowian: profesor prawa, a przecież Kraków, jak żadne inne miasto w Polsce, ma mieć profesora – prezydenta, ba niezwykłego profesora, ale członka Trybunału Stanu,  znawcę II Rzeczypospolitej, dokumentującego jej historię, a szczególnie działalność ugrupowań prawicowych. Od 1989 r. kierował  stworzoną przez siebie Katedrą Historii Polskiej Myśli Politycznej. Przez 11 lat (od 2001 r.) był  sędzią Trybunału Stanu (w latach 2001-2005 zastępca przewodniczącego). Od 2002 r. członek Unii Metropolii Polskich, a od 2011r. wiceprezesem Związku Miast Polskich.

Człowiek nie tylko o sprycie politycznym, ale i biznesowym. Współzałożyciel Krakowskiej Akademii im. Frycza Modrzewskiego. Uczelnia została założona w roku 2000 przez Krakowskie Towarzystwo Edukacyjne sp. z o.o. uzyskując uprawnienia szkoły wyższej nadane przez Ministra Edukacji Narodowej i Sportu.  Prezydent przez cały czas istnienia Uczelni pobiera dywidendy.

A jak to jest z zarządzaniem miastem. Budżet miasta w roku 2002, kiedy Jacek Majchrowski zaczynał karierę prezydenta, wynosił nieco ponad miliard złotych, a  zadłużenie skumulowane budżetu wyniosło 843,3 mln zł. W latach 2005–2011 miasto Kraków otrzymało z Unii Europejskiej łącznie 425,08 mln zł, z czego na wydatki inwestycyjne przeznaczono aż 353,6 mln zł. Teraz, po 21 latach, budżet to wydatki miasta na poziomie 8 mld 558 mln zł  (dochody wynoszą ponad 7 mld 994 mln zł). Tak rosną kwoty, które miał do dyspozycji urząd miasta Krakowa. I te pieniądze, całkiem spore, muszą być wydawane na rozwój miasta, muszą, bo jakże inaczej. Dlatego też wciąż dziwią mnie zachwyty pod tytułem: „ileż zrobił prezydent dla Krakowa”.  Tutaj, nawiasem mówiąc, mieści się i inna sprawa: w tych zachwytach jest wyrażana podstawowa prawda: tu rządzi prezydent i urzędnicy, rola radnych jest naprawdę zmarginalizowana. Władza jest tam, gdzie jest kasa, a ona jest do dyspozycji urzędników (organu wykonawczego). My radni, budżet otrzymujemy od urzędników, a jeśli chcemy wprowadzić własne zadania, wynikające z naszych bezpośrednich kontaktów z mieszkańcami – to możemy to zrobić jedynie poprzez poprawki. Wtedy też słyszymy: „no jeśli pani/pana to zadanie jest ważne, to proszę znaleźć miejsce, z którego pani/pan zdejmie znajdujące się tam pieniądze”. Grzebiemy więc w tym budżecie samotni, bez wsparcia, niekiedy z wyrzutami sumienia, że coś komuś zabieramy, bo inaczej się nie da. Wrażliwość prezydenta i urzędników była dość ograniczona, a i niezwykle żenująca: trzeba było umówić się z prezydentem, aby wyprosić, wybłagać, zachodzić nie raz i nie dwa. Kiedy zaś projekt był dobry…stawał się przedmiotem chluby prezydenta, kiedy był kiepski stawał się winą radnej/radnego.

Odchodzi 77-letni prezydent po „królewskim”, czy „cesarskim” zarządzaniu miastem. Odchodzi też i dlatego, że sondaże wyraźnie pokazały, że już mieszkańcy by go nie chcieli. Jakie jest odejście prezydenta; powiedziałabym, że dość kiepskie. Nie wskazał przez lata, a mógłby: kontynuatora (lub kontynuatorkę)  swojej koncepcji urządzania Krakowa (a mam nadzieję, że taka koncepcja była, a nie tylko spontaniczność chwili). Nie jest to pożegnanie godne włodarza pięknego miasta. Nie wskazał następcy, ale krytykuje tych, którzy podjęli się trudu przejęcia po nim pracy. Ma świadomość, jak się zdaje, posiadania cudzych sumień, etyki, decyzyjności. Tej  „cesarskiej” władczość doświadczyłam, chociaż nigdy nie czułam się częścią dworu. I jest to dość przykre dla ludzi, którzy lubili , tak po ludzku, prezydenta. Smutne są obserwacje działań profesora uniwersytetu , którym zawładnęła małostkowość, jątrzenie. I przykre, bo zostawiając cokolwiek po sobie, trzeba pamiętać o elegancji odchodzenia. Atakuje wszystkich lub prawie wszystkich kandydatów. Czyni to w sposób  bezpardonowy, żenujący,  tak, jakby chciał podkreślić, że to on jest sumieniem miasta. A przecież nie jest. Potomni także, a może przede wszystkim,  to będą pamiętali.

Pozostawia po sobie mnóstwo przedłużonych umów z pracownikami z kadry zarządzającej, co zapewne będzie kłopotem dla nowego prezydenta, któremu, w ten oto sposób, „umeblowano” zarządzanie miastem. Mebluje urząd, chce być rozstrzygającym, stwarza pozory dbałości o przyszłość miasta (wielka szkoda, że nie pomyślał o kandydatce, kandydacie, swojej następczyni, następcy – wcześniej), a tak naprawdę wygląda, poprzez swoje komentarze, jak rozżalony starszy pan, który z trudem przyjmuje informacje o przemijaniu, o tym, że trzeba odejść, a zwłaszcza wtedy, kiedy po prostu już go nie chcą.

 

 

 

Wigilia 2023

Wróciło myślenie i radość wielka.  Przy 40 stopniowej gorączce świat się rozmywa i właściwie wszystko jest jedno. A przy tym boli każdy ruch. Ech, cóż opisywać, każdy lub prawie każdy pamięta. Grypa wigilijna. Tuz po wyborach chciałam napisać tekst o „szczęściu w polityce” – myślę, że takie pojęcie ma sens i zresztą pisał o tym już Georg Wilhelm Hegel (określając to w inny sposób). I oczywiście ten tekst powstanie. A wracając do mojej radości i z powrotu myślenia: ano było tak: poprosiłam rodzinę o zakup  testu na covida, grypę, etc, aby się zidentyfikować, określić, uspokoić innych. I rodzina kupiła i przyniosła. Czytam instrukcję raz, drugi, trzeci – a instrukcja długa i obszerna i nie rozumiem.  Jakoś z Heglem sobie radzę, a instrukcji nie rozumiem. Rodzina pomogła, tekst  zrobiono, covida (według testu) nie mam, ale grypę, jak najbardziej. Temperatura spadła i najprawdopodobniej teraz już bym zrozumiała instrukcję obsługi testów na covid.

Tak więc, od wielu lat w Wigilię, jak i w święta będziemy my i pies. W poprzednie lata było u nas 13-14 osób. Teraz jest cisza i spokój. Nie miotam się w kuchni przygotowując jutrzejszą kolację. I mam czas na refleksje wigilijne. Długość życia znacznie się wydłuża. Nasi rodzice, w czasie, kiedy byli  w naszym, teraźniejszym wieku byli traktowani przez nas, jak ci, których trzeba wyręczyć w wielu czynnościach. My jesteśmy traktowani przez nasze dzieci, jak nieco starsi kumple. Ok, jesteście chorzy – to wam pomożemy, ale jak już kolacja odwołana, to zmienimy plany i podrzucimy wam naszego psa. No, drugi pies nie zmieni zbyt wiele. Nie było jeszcze rozmów o Sylwestrze. Tutaj, przy tych negocjacjach opcja i argumentacja nieco się zmienią :  już nie jesteśmy nieco starszymi kumplami, ale starcami, którzy na zabawy sylwestrowe się nie wybierają, no bo jakże. Zresztą jeszcze parę dni do sylwestrowych przetargów. Zobaczymy w którą stronę tym razem popłyniemy. A może to nie fakt, że długość życia jest inna, że jesteśmy dłużej młodzi, że (o czym pisałam w mediach społecznościowych po obejrzeniu „My Wey” Krystyny Jandy) aktorka – ani raz nie wspomniała, że czas na emeryturę, na przekazanie władzy w teatrze – innym, a może to jest to, że zmienia się sposób pracy, życia. Wybitni propagatorzy liberalizmu nie przewidzieli korporacjonizmu, który, niestety, spowodował powrót sympatii socjalistyczno-komunistycznych. Temat oczywiście zasługuje na dłuższy wywód i zapewne do tego powrócę.

Dubaj: miasto przyszłości czy luksusowe, wesołe miasteczko.

Zwiedzamy sobie kraje arabskie. Po wyprawie do Jordanii zajrzeliśmy do Dubaju. Jordania – polecam wszystkim, którzy potrafią i lubią dużo chodzić. Dzisiaj będzie nieco o Dubaju. Zapowiadano nam, że będzie to wyprawa do miasta XXX wieku, miasta przyszłości. Byliśmy niedługo, takie zerknięcie na miejsce w przelocie, ale przecież  można uruchomić wyobraźnię.

Dubaj największe miasto w  Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Stolica  emiratu Dubaj położny na południowym wybrzeżu  Zatoki Perskiej. Zamieszkuje je ok. 3,55 mln ludzi..

Znaczący ośrodek turystyczny. W 2019 Dubaj odwiedziło 16,3 mln turystów, było to siódme najczęściej odwiedzane miasto świata.

Jak to się stało, że w dawnej wiosce rybackiej stoją dziś drapacze chmur, na sztucznych wyspach budowane są ekskluzywne apartamenty. Wielu wydaje się, że to złoża ropy naftowej stanowią podstawę funkcjonowania Dubaju. Złoża surowca na terenie Dubaju odkryto w 1966 roku. W przeciwieństwie do innych gospodarek w Zatoce Perskiej to nie ropa, Szanowni Państwo, stanowi źródło dobrobytu. Dziś ropa naftowa odpowiada za około 6 proc. PKB tego emiratu. Gałęzie gospodarki to handel zagraniczny, usługi finansowe i turystyka. Pierwsza z nich rozwijana jest w tym mieście już od połowy XIX wieku, gdy Dubaj był jeszcze wioską rybacką. Ponad połowa eksportu i re-eksportu Dubaju skoncentrowana jest na jednym towarze – złocie i biżuterii. Najważniejszym źródłem dochodu Dubaju jest handel i usługi, które są głównymi czynnikami napędzającymi gospodarkę miasta. Władze sfinansowały projekty dotyczące inteligentnego transportu, inteligentnego oświetlenia ulicznego, inteligentnych budynków i systemów monitorowania ruchu drogowego. Miasto stawia również na rozwiązania cyfrowe, takie jak platforma e-commerce, systemy płatności mobilnych i usługi chmurowe. Dubaj ma wielu inwestorów zagranicznych, którzy przyciągają nowe firmy i tworzą nowe miejsca pracy. Miasto oferuje atrakcyjne podatki dla firm, co pozwala im na rozpoczęcie działalności gospodarczej bez obaw o duże koszty. Historia: ano właśnie :odważne inwestowanie we wszystko (łącznie z zaciąganiem dużych pożyczek z Kataru). Ważną postacią był  wieloletni prezydent Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Chalifa ibn Zajid Al Nahajjan –  uznawany za prozachodniego przywódcę, doprowadził do dużego wzrostu gospodarczego kraju i zdywersyfikował gospodarkę opartą głównie na ropie naftowej. Pod koniec życia zawarł historyczne porozumienie z Izraelem.

Tak więc – miasto zarabia na handlu, bankach no i czymś, czego nie wiadomo, ale nie na ropie. Jak wygląda? Jest permanentnym placem budowy. Sześciopasmowe ulice, bez chodników, bo się nie chodzi tylko jeździ. Wypasione auta i całodobowe życie. Przeżyliśmy burzę, a rankiem okazało się, że owe sześciopasmowe ulice zamieniły się w baseny, rzeki. Ruch się zatrzymał. Dubaj przegrał z burzą. Gigantyczne wieżowce (w których wewnątrz po prostu jest brudno i śmierdzi) są, jak niektórzy mówią – w kiepskim stanie technicznym. Policjanci zarabiają miesięcznie 40 tysięcy dirhamów, a 16 tysięcy inżynierowie (1 dirham=1,09 zł). Takie miasto.

Zabetonowane, błyszczące miasto pozorów. Mistrzostwo konstruktorów i architektów (eksperci uważają, że 30% wszystkich światowych dźwigów znajduje się w Dubaju). Większość rzeczy są naj: najwyższy budynek, największa sztuczna wyspa, największe akwaria z największymi rybami,  etc. Wieżowiec Burdż Chalifa – budowa, rozpoczęta 21 września 2004, zakończyła się 16 sierpnia 2009. Wysokość 827,9 metrów. Budynek ma 163 piętra użytkowe. Koszt jego budowy wyniósł 1,5 miliarda. Na samą górę wjeżdża się windą w pół minuty (ja nie rozumiem, jak to jest możliwe, ale byłam i doświadczyłam). Historia związana z miejscem: pracownicy budujący Wieżę Chalify skarżyli się na niskie płace i złe warunki pracy. Według danych z prasy zarobek doświadczonego cieśli wynosił 7,60 USD dziennie, a pracownik niewykwalifikowany zarabiał 4 USD. Niektórzy pracodawcy zatrzymywali paszporty swoich pracowników do ukończenia budowy, a pensje były wypłacane z opóźnieniem. W marcu 2006 wybuchły ogromne zamieszki, a pracownicy zniszczyli samochody, biura i budynki w pobliżu budowy. Według urzędników szkody wyniosły około 20 milionów euro. Pracownicy następnego dnia zaczęli strajk i przyłączyli się do strajkujących robotników z dubajskiego lotniska, lecz po negocjacjach wrócili do pracy. No tak, a dzisiaj koszt kupienia apartamentu na wyższych kondygnacjach to około 120 milionów złotych.

Mówi się o kolejnych szalonych planach: zbudowania wokół Burdż – Dubai Circle poziomego budynku – pierścienia o średnicy 3 kilometrów, z podwieszonymi gondolami.

Dubaj ma aspiracje kulturalne, a jakże: mnóstwo muzeów (w tym jeden nazwany Luwr). Powstaje Dubai Cultural Village, który zakłada utworzenie muzeów, centrum do występów artystycznych, biblioteki, szkół artystycznych, księgarni oraz przestrzeni rekreacyjnych. Byliśmy na spektaklu „La Perle” stworzona przez legendarnego reżysera artystycznego Franco Dragone’a, Budynek został wybudowany właśnie po to, aby tam mogła zaistnieć „La Perle”.

Mogłabym pisać więcej i więcej, ale przecież można to przeczytać w przewodnikach, zobaczyć na zdjęciach.

Dubaj, miasto mężczyzn (75% mieszkańców Dubaju – to panowie), to jakby lustro, w którym oglądamy baśnie mądrej i pięknej Szeherezady. Świat latających dywanów, gigantycznych akwariów, wieżowców, autostrad, okropnych ogrodów kwiatowych (Dubai Miracle Garden). Świat, który może się śnić, ale też przywoływać dystopijne wizje takie, jakie podrzucił John Carpeter w filmie „Ucieczka z Nowego Jorku”. Nie wiem dlaczego, ale wyobraziłam sobie Dubaj, jako miasto opuszczone, gdzie pozostały koszmarne szkielety wieżowców, zalanych autostrad, wiaduktów, wciąż migających reklam i bez ludzi.

Dziwne sny ludzie mają, niekiedy prorocze. I są w moich snach, takie miejsca, do których chyba już nie chciałabym wrócić: między innymi to katedra w Mediolanie, Neapol i zdaje mi się, że i Dubaj.