Własność intelektualna

Wczoraj byłam na The Social Network – amerykańskim filmie opowiadającym o serwisie społecznościowym facebook.. Film wyreżyserowany przez Davida Finchera powstał na podstawie książki Bena Mezricha Miliarderzy z przypadku (The Accidental Billionaires). Każdy widz odbiera zapewne część inną tego filmu. Mnie zafascynowała ta, która opowiada o wartości, jaką ma w Stanach wkład intelektualny do dzieła. I oczywiście cały czas kojarzyło mi się z moją historią, której miałam możliwość doświadczyć 20 lat temu. Kasa oczywiście nie ta, wydarzenie też nie, ale sprawa podobna. Dwadzieścia lat temu wymyśliłam zorganizowanie w Polsce festiwalu filmów reklamowych, a potem warsztatów uczących Polaków robienia takiej reklamy. Sytuacja w Polsce w owym czasie, jeśli chodzi o reklamę była, nazywając to delikatnie, dość odbiegająca od tego, co prezentował świat. Napisałam cały scenariusz wydarzenia (z kontaktami, pomysłami etc) i ruszyłam na poszukiwanie partnerów. Mój, jak się okazało niefortunny wybór padł na pana Leszka W, o którym wiedziałam niewiele i tylko tyle, że kiedyś zrobił film o szkodliwości palenia papierosów. Panu Leszkowi pomysł się bardzo spodobał, zapytał, czy może doprosić znajomego Piotra W. I zaczęliśmy dopracowywać projekt. Jednak od pewnego momentu nasze spotkania stawały się coraz rzadsze, a panowie nie mieli czasu. Kiedyś zdziwiło mnie nieco spotkanie na ulicy Czarnowiejskiej pana W., który według zeznania żony miał być we Lwowie. I tak to trwało. I po paru miesiącach okazało się, że pan W. założył firmę Cracfilm, która … ogłosiła pierwszy festiwal filmów reklamowych. No cóż, ja mogłam się wtedy jedynie obrazić. A firma Cracfilm żyła z mojego pomysłu wiele, wiele lat. Tak więc widziałam wczoraj przede wszystkim ten aspekt w filmie „The Social Network”. Mark Zuckerberg zawarł ugodę w jednym z procesów o autorstwo serwisu, która kosztowała go 65 milionów dolarów. Ba, przy wartości miliarda dolarów – jak wycenia się facebooka , 65 milonów – to drobiazg, ale jest to jednak cena, jaką się płaci za korzystanie z cudzej własności intelektualnej. U nas, w Polsce szacunek do pomysłów, płacenie za nie jeszcze nie istnieje. A przecież pomysł, idea da się wycenić.

10 lat PO

Dziesięć lat temu w hali gdańskiej Olivii 4 tysiące ludzi podpisało deklarację przystąpienia do Platformy Obywatelskiej. Mnie intensywnie namawiał na przystąpienie do PO Andrzej Olechowski. Zaimponował mi program i po raz pierwszy złamałam dane sobie słowo, że nigdy nie przystąpię do żadnej partii. Z impetem zaczęłam działać w myśl programu. Propagowałam, gdzie tylko mogłam zasady wolnorynkowości w usługach medycznych i w edukacji. Pisałam teksty o wciąż rosnącej jakości edukacji niepublicznej.  Mówiłam o podatku liniowym, o dialogu społecznym, o społeczeństwie obywatelskim, o nowym obliczu samorządu.  I w dalszym ciągu uważam, że ten sam program mnie obowiązuje. Dlatego denerwuje mnie to (na poziomie samorządów), że znajdują się w Klubie PO ludzie, którzy znaleźli się w nim nie z powodów wspólnoty poglądów, ale z jakiś innych. Dzisiaj na Radzie Miasta analizowaliśmy przejęcie przez siostry zakonne szkoły. Szkoła była w kiepskiej kondycji, nie wiadomo czy przetrwałaby dalej, groziło jej wygasnięcie. Siostry podjęły sie prowadzenia, wyrazili na to zgodę rodzice (co dla mnie jest najważniejsze!), nauczyciele, członkowie rady dzielnicy. I wtedy jedna z radnych zapytała, czy na powstanie szkoły wyrazili zgodę dyrektorzy okolicznych szkół. Pytanie znaczyło nie mniej ni więcej to, czy szkoły w sąsiedztwie wyraziły zgodę na powstanie swojej konkurencji. Jak można kogoś pytać, czy wyraża zgodę na powstanie sklepu obok własnego, już stojącego etc. Konkurencja może pomóc rodzicom, ponieważ dyrektorzy będą się musieli bardziej starać. Od poziomu ich szkół będzie zależało, czy będą mieli uczniów, czy nie. A może wyspecjalizują się i przyjmą uczniów z trudnościami w nauce (takie szkoły też są potrzebne). Tam będzie się pracowało wolniej i dokładniej. Pomysłów może być więcej. Konkurencja jest dobra, znacznie lepsza, niż sterowalnośc urzędnicza. I niestety koleżanki – nauczycielki z mojego klubu nie podjęły tematu. Stanęły po stronie związków zawodowych,  dyrektorów nie radzących sobie z konkurencją etc. Ponieważ, Szanowni Państwo, szkoły nie są dla uczniów, ale są dla miejsc pracy nauczycieli. I okazuje się, że bardzo wiele osób tak właśnie myśli. Restauracja jest nie dla konsumentów, ale przede wszytkim jest to miejsce pracy kucharzy i kelnerów, szpital jest nie dla pacjentów, ale jest to przede wszystkim miejsce pracy dla lekarzy, pielęgniarek i administracji etc. I jaka to jedność myślenia, nie mówiąc już o jedności działania. Czym się różnimy od innych?

Cybernetyczny metaorganizm

Joel de Rosnay – francuski futurolog napisał w książce “Człowiek symbiotyczny”, że kolejny etap ewolucji w dziedzinie kontaktu człowieka z komputerem to powstanie biologicznej symbiozy człowieka z maszyną. Ludzkość przeżyje coś w rodzaju nowej rewolucji technologicznej. Społeczeństwo będzie mogło wyrazić życzenie, aby na nowo sformułować stosunki między politykami a cyberobywatelami, i zamiast tradycyjnej demokracji przedstawicielskiej powstanie cyberdemokracja, demokracja superbezpośrednia – decyzje będzie w niej podejmował każdy cyberobywatel. Ludzkość będzie rozumiała, że podejmowanie decyzji równa się odpowiedzialności. I ten poziom mądrej odpowiedzialności podejmie. Pisarz James Surowiecki nazwał ten czas przyszły “mądrością mas”, czy też “komunizmem demokracji”.

No tak, czytam sobie i myślę, że trudno uwierzyć w to, jak frapującą właściwość mają utopie polegające na egalitarystycznym założeniu  mądrości każdego człowieka (nawet tego cyber).

Rodzinne Domy Dziecka

Piszę artykuł na temat rodzinnych domów dziecka i wciąż nie mogę zrozumieć, jak to jest, że w takim katolickim kraju, jak nasz, w którym tak wiele słyszymy o współczuciu, zrozumieniu dla potrzeb innych ludzi, nie ma chętnych do prowadzenia tych domów. Szwedzi, Włosi, Niemcy – zakładają domy rodzinne, a w Polsce powstaje ich bardzo niewiele.



Może mi ktoś wytłumaczy…

I już piątek

Niestety, jest mi bardzo przykro, że nie mogę regularnie odwiedzać bloga, ale doszło bardzo dużo obowiązków związanych z pełnieniem funkcji wiceprzewodniczącej Rady Miasta. Jeżdżę i otwieram, gratuluję, niekiedy po prostu jestem. Wczoraj byłam na otwarciu festiwalu Opera Rara. Polska prapremiera opery L’Olimpiade Giovanniego Battisty Pergolesiego zainaugurowała w czwartkowy wieczór trzeci sezon cyklu Opera Rara. Wyjątkowe dzieło, napisane przez zaledwie 25-letniego kompozytora, zaprezentował w Krakowie słynny włoski muzyk Ottavio Dantone ze swym zespołem Accademia Bizantina i międzynarodową obsadą solistów. Ta wersja ostatniej opery seria Pergolesiego, to wynik prawdziwego historycznego śledztwa, które Ottavio Dantone przeprowadził na 20 wersjach utworu funkcjonujących w całej Europie. Po raz pierwszy zaprezentowana została jesienią ubiegłego roku, w ramach Roku Pergolesiego w jego rodzinnym mieście Jesi. Teraz mieli szansę usłyszeć ją polscy melomani. L’Olimpiade napisana została do niezwykle popularnego libretta Pietro Metastasia, do którego opery skomponowali również m.in. Antonio Vivaldi i Antonio Caldara.

Zeszły rok we Włoszech był poświęcony Pergolesiemu, ale ze względu na oszczędności – były to obchody dość skromne.

Poniedziałek

Wczoraj doświadczyłam działania cenzury. Dziwne to, przyznaję,  uczucie – po tylu latach, zwłaszcza kiedy tak bezpośrednio dotyka człowieka. Byłam na balu rodzin zastępczych, tzn. ludzi zakładających rodziny przyjmujące dzieci z domów dziecka. Domy dziecka powinny być zlikwidowane, a na ich miejsca powinny powstawać rodzinne domy. I zaczyna się to dziać. Niebywałe są to doświadczenia: wczoraj na sali było ponad sto osób: całe, duże rodziny. Rozmawiałam z tymi ludźmi, niektórzy mają na przykład dwoje swoich dzieci i czworo przysposobionych, inne rodziny składają się z ośmiorga dzieci wziętych z domów dziecka. Takie domy powstają na całym świecie. Ludzie zakładający rodzinne domy mają wsparcie finansowe z miasta i to jest oczywiste. Są to “zawodowi” mamy i ojcowie, pracujący całą dobę. W Polsce są problemy ze znalezieniem osób chętnych do prowadzenia takich domów. Nie mają tych problemów Niemcy, Francuzi, Włosi a Polacy mają. Uważam, że wsparciem, a może nawet przejęciem pozyskiwania ludzi chętnych do prowadzenia rodzinnych domów powinien się zająć kościół. A jego udział jest jednak dość sporadyczny. I wczoraj to właśnie powiedziałam, że kraj, który miał współczującego, otwartego na ludzi papieża, kraj, w którym panuje taki kult Jana Pawła II powinien być wzorem dla innych. My nie powinniśmy mieć problemów ze znalezieniem ludzi, którzy mogą stanowić rodziny zastępcze (podkreślam ze wsparciem finansowym miasta). Urząd miasta płąci za pracę ludzi, a kościół wspiera bardzo intensywnie poszukiwanie osób. Tyle powiedziałam, a telewizja nie puściła. No cóż, może powiedziałam za dużo, pouczyłam innych, a nie powinnam (!)

PS A sprawy związane z rodzinnymi domami dziecka są przedziwne. Tydzień temu była u mnie na dyżurze grupa ludzi z fundacji, która chce wybudować i ofiarować dom dla rodzinnego domu dziecka. Są jeszcze tacy ludzie na świecie. Przyszli, ponieważ nie wiedzą, w jaki sposób mogą ofiarować ten dom miastu. Przyszli, ponieważ pół roku temu byli w urzędzie miasta, rozmawiali z urzędniczką i po pół roku nikt się do nich nie odezwał. No cóż, miłosierdzie gminy, dość, że daje jak chce, to nie chce brać, jak dają. Która to była urzędniczka – powiem panu prezydentowi, jak zapyta.

AW

Andrzej Waligórski

Fraszka:

“Raz ordynarny niedźwiedź kucnąwszy na łące

W dość niewybredny sposób podtarł się zającem.

Zając się potem żonie chwalił po obiedzie:

 

– Wiesz stara, nawiązałem współpracę z

 niedźwiedziem!”

                                                        

                                                                                      

Zaniedbania

Zaniedbań powstało wiele. Część z mojej winy, a inne nie. Podstawowym i najważniejszym zaniedbaniem jest raport MAK. To się nie mieści w głowie, jak mogł powstać dokument kompromitujący nas w wymiarze globalnym. I oczywiste dla  mnie jest to, że powstał z powodu zaniedbań, czy też raczej z braku negocjacji, zainteresowania, a może i nacisku strony polskiej. Literatury powstało wiele na niniejszy temat, więc więcej nie będę. Moje prywatne zaniedbanie to tak długi czas lekceważenia bloga – i obiecuję, że postaram się do takiego zaniedbania nie dopuszczać . Tym bardziej, że wokół tyle się dzieje i oczywiście wydarzenia te powinny być odnotowane. W Krakowie rozpoczęła się debata na temat tegorocznego budżetu miasta. Nie jest dobrze. Zarządzanie miastem wymaga solidnej analizy, zatrudnienia nowych osób (a zwolnienia słabszych), odważnych decyzji i najprawdopodobniej, tak jak i w zarządzeniu naszym państwem skończy się na zabiegach amortyzacyjnych, ostrożnych, asekuracyjnych. I to jest właśnie róznica pomiędzy administratorami a liderami. 

Bon edukacyjny w praktyce

Coraz więcej szkół na świecie pracuje w oparciu o  założenia koncepcji Miltona Friedmana dotyczącej bonu edukacyjnego i zamiast wdawać się w teoretyczne dysputy, możemy obserwować i oceniać, na konkretnych przykładach, jak wprowadzenie bonu wpływa na funkcjonowanie nie tylko pojedynczych szkół, ale całych systemów oświatowych. Wydaje się, że wartym opisania i przeanalizowania jest program powszechnego wyboru szkoły (universal school choice program), który wiele lat temu został wprowadzony, niemal po sąsiedzku, w Szwecji.

W Szwecji od początku lat 70. zauważalny był proces pogarszania się jakości systemu szkolnictwa i systematycznego obniżania osiągnięć uczniów. Powodem tego był brak możliwości wyboru. Tylko uczniowie pochodzący z bogatych rodzin mogli pozwolić sobie na opłacanie czesnego i naukę w prywatnych szkołach. Pozostali skazani byli na szkoły publiczne, stanowiące jedną monolityczną instytucję, w której potrzeby wszystkich uczniów były traktowane jednakowo i wszyscy byli nauczani w ten sam sposób. Brak możliwości wyboru doprowadził do braku innowacji pedagogicznych i ograniczonego wykorzystywania metod nauczania dostosowanych do zróżnicowanych potrzeb uczniów. Szkoły publiczne stanowiły jedyną możliwość wyboru dla 99 proc. wszystkich uczniów. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem w tej sytuacji było zastosowanie „terapii szokowej”. Dla społeczeństwa powszechnego dobrobytu i równości wprowadzenie mechanizmu rynkowego do szkoły mogło, i było, sporym szokiem.

Program bonów edukacyjnych został zaprojektowany, aby stworzyć wolny rynek – z konkurencją, przedsiębiorczością i innowacyjnością. Opierał się na szwedzkiej, czy szerzej skandynawskiej, tradycji sprawiedliwości społecznej i równości, którą zinterpretowano w ten sposób, że wszystkie rodziny powinny mieć możliwość wyboru pomiędzy publicznymi a prywatnymi szkołami, bez względu na ich status ekonomiczny czy zamożność. Filozofia równych szans stała się fundamentem rynku oświatowego. Bony edukacyjne zostały wprowadzone w 1992r. przez ówczesny centroprawicowy rząd, na którego czele stał Carl Bildt. Na początku socjaldemokraci byli przeciwni reformie, ale po powrocie do władzy w 1994 r. nie tylko ją zaakceptowali, ale nawet rozwinęli przyjęty wcześniej poziom kompensaty bonów. Dzisiaj istnieje niemal całkowite porozumienie polityków różnych opcji dotyczące podstawowych zasad wolnego wyboru szkoły w Szwecji. Czynniki, dzięki którym szwedzki program bonów edukacyjnych działa z powodzeniem, to zagwarantowanie równych możliwości wyboru, bez względu na dochody i status majątkowy rodziny i bez zadawania pytań o czyjąś sytuację ekonomiczną oraz stworzenie równych możliwości dla osób świadczących usługi edukacyjne w zakładaniu szkół – jeśli tylko zostaną spełnione krajowe wymagania jakości.

Więcej tekstu pani Ewy Jurkiewicz znajduje się na stronie: www.bonedukacyjny.pl i na www.niezbednik.strona.pl Gorąco polecam!!