„Za darmo”

Nie znoszę tego pojęcia „za darmo”, ponieważ jest to bzdura i nieprawda. Zastanówmy się, co ono oznacza? Co można dostać „za darmo”.  Pomyślałam, że jabłka w sadzie, bo ktoś nam je daje, rzodkiewkę, szczaw. No tak, my nie płacimy, ale ktoś to musiał zakupić wcześniej, zasadzić (a praca to też koszt), spryskać, aby robale nie zjadły (przed nami). No więc z tym „za darmo” też nie do końca. Zbieramy maliny w lesie, to tak, one mogą być „za darmo”.

A teraz popatrzmy na szafowanie tym pojęciem w sferze politycznej.  Pojawia się polityk, który głosi, że rozdaje „za darmo” bilety na imprezy, bilety komunikacji, mieszkania (bo podstawowe prawo człowiek ma do mieszkania) etc. Daje „za darmo”. I znów coś, o czym ja przypominam za każdym razem: samorząd, czy rząd nie mają „własnych pieniędzy”, ponieważ są to tylko i wyłącznie pieniądze pobrane z podatków podatników.  Samorząd, rząd rozdają je według własnego uznania. Jest to oczywiście demokracja pośrednia: to znaczy, naród wybiera, według własnych przekonań –  przedstawicieli, którzy dysponują ich pieniędzmi. Suweren– może ich odwołać, kiedy nie sprawują się tak, jak się przedstawiali. Oczywiście, rozumiemy, że to są mrzonki, ponieważ dość rzadko się zdarza, aby naród kontrolował swoich przedstawicieli i ich odwoływał. Wybory wygrywa się nie programem, ale emocjami. Wiedzą o tym kandydaci i starają się wprowadzać na giełdę pomysłów, w trakcie kampanii, tematy powodujące powstawanie emocji: tak więc wracają wytarte, ale jakże sprawdzone tematy: aborcja, LGBT, kontrola nad Internetem, etc, etc Czy pamiętacie Państwo dyskusje społeczne dotyczące podatków, koncepcji gospodarczych?

Wydawać by się mogło, że Polska jest już w innej sytuacji gospodarczej: zbliżyła się do zasobności krajów nie-komunistycznych. Zbliżyła, co nie znaczy, że dostąpiła pełnego porównania. Na naszych oczach powstawała inna sytuacja, tworzenie się  wolnego rynku i z tym związany i dobrostan i rozwarstwienie społeczne. Jedni się załapali, a inni zostali w tyle. I jesteśmy świadkami, w nowej sytuacji gospodarczej – rozprzestrzeniania się koncepcji „solidaryzmu’ społecznego” polegającego na, jak można przeczytać: „założeniu, że wspólny interes wszystkich ludzi ważniejszy jest od indywidualnych celów jednostki.” Solidaryzm społeczny powstał w XIX w. jako jeden z kierunków przeciwstawiających się filozoficznemu indywidualizmowi, ekonomicznemu liberalizmowi i systemowi gospodarki kapitalistycznej. Tym razem podstawy filozoficzne dał, nie jak poprzednio Karol Marks, ale Karol Gide, francuski katolik XIX wieku. Solidarność — stwierdzał on — nabiera wartości moralnej dopiero z chwilą, gdy staje się świadoma i dobrowolna (!!). Świadomość ta istnieje wprawdzie w każdym człowieku, ale często jest przygłuszona. Przez wychowanie należy ją rozwijać. Uświadomienie solidarności i dążenie do niej ma być dziełem wychowania i interwencyjnej działalności państwa (!!) Efektem końcowym ma być zlikwidowanie czegoś, co kapitalizm określał, jako zysk. itd., itd. No i rozwija się  solidaryzm społeczny między innymi poprzez popularyzowanie pojęcia, że samorząd rozdaje „za darmo”. Karol Gid, jak i jezuita Heinrich Pesch  krytykują indywidualistyczną koncepcję własności, etc, etc Znika rozróżnienie wkładu pracy, ponieważ najistotniejszą sprawą ma być suma szczęścia ludzkości. Zapewne podatek progresywny byłby w zgodzie z taka koncepcją.

Solidarność ma być świadoma i dobrowolna (sic!!) Nie wmawiajmy więc ludziom, że cokolwiek , co otrzymują jest „za darmo”, nazwijmy to inaczej: że jest to składka jednych dla drugich i nie zawsze jest „świadoma i dobrowolna”, ale jest dystrybuowana przez władze, które zostały delegowane do rozdawania podatków.

Gdzie są polscy specjaliści w Parlamencie Europejskim?

Wracam do tematu, który poruszałam wcześniej: do „cmentarzyska politycznych słoni”, czyli do Parlamentu Europejskiego. I stało się to, czego zapowiedzi już się pojawiały. Do parlamentu dostali się politycy (!!) podejrzani o przestępstwa, tudzież już skazani lub osoby zasłużone partyjnie, wysłane na dorobek (no bo przecież tutaj na miejscu takiej kasy nie dostaną). Partyjni przywódcy (no może nie wszyscy, ale niektórzy zapowiadali i ja pamiętam), że Polskę powinni reprezentować specjaliści znający się na konkretnych sprawach. No więc ja się pytam, gdzie owi specjaliści są? Na listach nie pojawili się ludzie spoza partii znający się na prawie europejskim, na zagadnieniach związanych z energią jądrową, z ekologią, z rolnictwem, z cyberprzestrzenią. Ich nie było. Pojawili się działacze partyjni.

I to wszędzie, na każdej liście. Ja jestem przekonana, że Polskę powinni reprezentować ludzie mający doświadczenie w poszczególnych dziedzinach, właśnie owi specjaliści. Czy to takie niemożliwe? Na przykład na listach KO nazwiska ludzi wybitnych w danych specjalnościach (jeżdżą na konferencje, więc zapewne poradziliby sobie z Parlamentem, a przede wszystkim wiedzieliby o czym mowa, co może być zagrożeniem , a co wsparciem dla Polski). Chyba, że Parlament Europejski to hucpa, gdzie nikt nic nie może, poza prywatnym zasilaniem własnej kasy, wtedy też odmawiam, bo na tę hucpę  i ja się składam.

Odmawiam traktowania mnie, jako „idioty wyborczego”, który będzie wypełniał swoim głosem –  zobowiązania liderów politycznych wobec swoich zasłużonych, lojalnych  działaczy partyjnych. I oficjalnie to czynię: ODMAWIAM!!

Cmentarzysko politycznych słoni.

To niżej  – to podsumowanie, które powinniśmy mieć w głowie, kiedy pójdziemy do głosowania. No i dobrze: niech nas reprezentują mądrzy, odpowiedzialni i odważni.  No właśnie, ale powstaje pytanie: czy tacy się tam znajdą. Przed wyborami powinniśmy się: my wyborcy, zastanowić w jakim celu ma być w Parlamencie Europejskim X czy Y. Czy swoją dotychczasową aktywnością czymś się wyróżnił, czy będzie aktywny w Parlamencie, gdzie jest sprawozdanie z jego/jej dotychczasowej działalności i czy były w tejże działalności sukcesy?

Ktoś powiedziała, że Parlament to „cmentarzysko politycznych słoni” , dokąd udają się zasłużeni, odstawieni, ci, którym się składa podziękowania za lata wierności politycznej (bo gdzie tak się finansowo nie ustawią, jak w PE). I raczej nie ci, na których liczyć może Polka/Polak. I tak czynią wszystkie (!!) partie. WSZYSTKIE podkreślam. Oglądam plakaty wyborcze: przede wszystkich tych, których prywatnie znam, obserwuję od lat. I powiem Państwu, że rozpacz mnie ogarnia. Kiedy patrzę na znajome twarze, wiem, że to nie są osoby, którym my podatnicy, powinniśmy fundować takie zasobne życie.

Zawsze, do tej pory, brałam udział w głosowaniu, bo uważałam, że jest to podstawy obowiązek obywatela. Zawsze, do tej pory 🙁

Parlament Europejski: miesięczne podstawowe wynagrodzenie posła do Parlamentu Europejskiego wynosi 10 075,42 euro brutto przed opodatkowaniem. Pensja jest wypłacana z budżetu Unii Europejskiej. Po potrąceniu unijnego podatku i składki ubezpieczeniowej wynosi ok. 7854 euro netto. W przeliczeniu po średnim kursie euro NBP obowiązującym w dniu 17 kwietnia 2024 roku (4,3353 zł) można ustalić, że europoseł otrzymuje „na rękę” blisko 34 050 zł miesięcznie.

Członkowie Parlamentu Europejskiego oprócz miesięcznego wynagrodzenia podstawowego w wysokości ponad 40 tys. zł brutto mają prawo do dodatków. Te środki pieniężne mają pokryć wydatki poniesione przez europosła w związku z wykonywaniem obowiązków parlamentarnych, często poza domem. Podobnie jak posłowie do parlamentów krajowych, w europarlamencie wypłacana jest dieta. Wyróżnia się dwa jej rodzaje. Pierwszą z nich jest dieta z tytułu kosztów ogólnych wypłacana w ryczałtowanej kwocie 4950 euro miesięcznie – około 21 460 zł. Dieta ma na celu pokrycie kosztów poniesionych w państwie członkowskim, w którym poseł został wybrany m.in. z tytułu: opłaty za wynajem biura,wydatków poniesionych na zakupu sprzętu, oprogramowania informatycznego, telefonów komórkowych,zakup materiałów biurowych, opłacenie abonamentów telefonicznych i internetowych.

Warto podkreślić, że posłowie otrzymują połowę diety, jeśli bez odpowiedniego uzasadnienia uczestniczyli w mniej niż połowie posiedzeń plenarnych w jednym roku parlamentarnym (tj. w okresie od września do sierpnia).

Dieta dzienna (pobytowa) jest zryczałtowaną kwotą wypłacaną europosłom na pokrycie kosztów związanych z przebywaniem w Parlamencie Europejskim w celach służbowych – m.in. wydatków na zakwaterowanie oraz posiłki. Jej dzienna wartość 350 euro, czyli około 1517 zł na dzień. Parlament Europejski pokrywa koszty podróży, aby umożliwić posłom

udział w posiedzeniach parlamentu, takich jak posiedzenia plenarne, posiedzenia komisji i grup. Odbywają się one głównie w Brukseli lub Strasburgu.

Europosłowie otrzymują zwrot rzeczywistych kosztów podróży na posiedzenia, po przedłożeniu rachunków potwierdzających ich wysokość np. rachunek z tytułu opłaty za przejazd autostradą lub opłaty za dodatkowy bagaż.

Przepisy określają maksymalne kwoty zwrotu oraz sandardu podróży. W przypadku europoseł może zamówić bilet lotniczy w klasie biznes (klasa taryfowa „D” lub podobna) lub bilet kolejowy pierwszej klasy. Parlament Europejski dokonuje rezerwacji biletów. Z kolei za każdy kilometr podróży samochodem (maksymalnie do 1000 km) przysługuje 0,58 euro.

Posłowie do Parlamentu Europejskiego po zakończeniu swojej kadencji mają prawo do otrzymania odprawy. Jej kwota wypłacana jest w wysokości równowartości miesięcznego wynagrodzenia za każdy rok sprawowania mandatu.

Jednocześnie warto podkreślić, że były eurodeputowany otrzymuje odprawę nie krócej niż przez 6 miesięcy oraz nie dłużej niż przez 24 miesiące, ale tylko do momentu, gdy obejmie on inną publiczną funkcję czy mandat w parlamencie krajowym albo przejdzie na emeryturę.

Zgodnie z przepisami statutu byli europosłowie są uprawnieni do emerytury po ukończeniu 63. roku życia. Świadczenie emerytalne wynosi 3,5 proc. wynagrodzenia za każdy pełny rok wykonywania mandatu, nie więcej niż 70 proc. uposażenia. Koszty świadczeń emerytalnych pokrywane są z budżetu Unii Europejskiej.

Po śmierci eurodeputowanego jego żona oraz będące na jego utrzymaniu dzieci mogą otrzymać rentę.

(korzystałam z portalu: „bankier.pl”)