Pozorne gry w czasie wyborów.

W Dzienniku Polskim ukazał się artykuł ulubionego mojego (w tej gazecie!) dziennikarza Grzegorza Skowrona zatytułowany „Kandydat na radnego może sobie pozwolić na dwa małe bilbordy”. W tekście pana Grzegorza z jednej strony, jak mniemam – jest dość sceptyczny stosunek do wymagań związanych z finansowaniem kampanii wyborczych, z drugiej zaś, jak doczytałam – sarkazm wobec prób radnych, aby być zauważonym, docenionym etc. Dziennikarz pisze: „Będziemy zasypywani sprawozdaniami radnych i wójtów, którzy w ten sposób będą nas przekonywać, że wywiązali się z poprzednich obietnic wyborczych. Oczywiście większość tych sprawozdań zostanie uznana (przez nich samych) za dokumenty, które nie mają nic wspólnego ze zbliżającymi się wyborami […] No właśnie – tak śmiesznie, niemoralnie i niezgodnie z prawem jest (?). Co mamy więc robić? My radni, którzy nie mamy najmniejszej szansy, aby stać się „rozpoznawalnymi” (to kategoria robiąca zawrotną karierę w ciągu ostatnich paru miesięcy). Możemy zostać wójtem , burmistrzem czy prezydentem. Nie, nie możemy – ponieważ zawsze ten poprzedni będzie bardziej „rozpoznawalny”. Nie mamy szans. Chyba, że jesteśmy a) aktorem (aktorem rozpoznawalnym: na przykład jak Jerzy Stuhr; ponieważ jest setki aktorów nie rozpoznawalnych) b) lepiej jak jesteśmy mężczyzną, niż kobietą (zapewne Anna Dymna byłaby mniej poważnie rozpatrywana, jako kandydatka na prezydenta, wójta, czy burmistrza – niż Jerzy Stuhr), c)piosenkarzem (na przykład Andrzejem Sikorskim czy Zbigniewem Wodeckim). I myślę, że tutaj tzw. powszechna popularność się kończy. Nie ryzykowałabym z popularnością Krzysztofa Pendereckiego. Nie wiem, czy osiągnąłby taką jak na przykład Anna Dymna. Nie wierzę w popularność profesorów Karola Musioła, Ziejki, Stelmacha i wielu, wielu innych. Znają ich pewne środowiska. O cóż dopiero mówić o powszechnej popularności prezesa lotniska, dyrektora Biura Izby Przemysłowej i wielu, wielu innych. Co więc robić, aby udowodnić swój profesjonalizm i przydatność, jak stać się „rozpoznawalnym”. Nie znamy wielu menadżerów z imienia i nazwiska. Oni są sprawni, ale nie rozpoznawalni. Czy więc szukamy do zarządzania miastem gwiazdy filmowej, znanego kaznodziei czy dobrego zarządcy?. A co robią media: lansują kategorię „rozpoznawalności” zamiast przybliżać ludzi i czynić ich „rozpoznawalnym”. Tych, którzy mogą być pożyteczni dla miasta. Cóż więc zostaje tym, którzy chcą pełnić funkcje? Starają się, za wszelką cenę – zostać „rozpoznawalnymi”. A jak mogą: mogą poprzez plakaty, bilbordy, strony internetowe. A media? Ba, media kreują świadomość mieszkańców także poprzez swoje typowania. A ponieważ nie są „przezroczyste” lansują tych, których sobie wybierają.  Mieszkańcy nie interesują się codziennie tym, który radny, co zrobił, który jest aktywny – a który pobiera jedynie dietę. Kto za czym głosował, a kto nie podjął się żadnej aktywności.

Co więc mamy robić, Panie Dziennikarzu, co mamy robić, aby przejść do świata „bytów rozpoznawalnych”? Zwłaszcza wtedy, kiedy nie mamy przez okres kadencji do dyspozycji pieniędzy podatników – aby im (tymże podatnikom) – wciskać, że cokolwiek, co zostało zrobione w mieście – to tylko i wyłącznie, dzięki łaskawości …PREZYDENTA. 🙂

Powstanie w WAWie i dzisiaj.

Dzisiaj dzień szczególny. Nie będę się wymądrzała i pisała na w/w temat. Tyleż opinii o powstaniu warszawskim. I nie miałam takiego zamiaru, jednak… No właśnie. Jednakże napiszę, przez pryzmat współczesnych doświadczeń politycznych. Rano w radiu Piotr Legutko, który napisał książkę o Muzeum Powstania Warszawskiego opowiadał o muzeum, ale także i o powstaniu. I w pewnym momencie Piotr powiedział, że mówi się o dwóch, jakby odrębnych sprawach : o powstaniu i osobno o powstańcach. Być może jest i tak. Następnie stwierdził, że pomimo niedobrej oceny, jaką uzyskuje cała akcja przeprowadzenia powstania, w którym zginęło ponad 200 tysięcy ludzi, – powstańcy – uczestnicy oceniani są inaczej. „Fajnie było być powstańcem” zrecenzował wizytę uczeń gimnazjum.

Legutko powiedział jeszcze jedną rzecz, która sprowokowała niniejszy wpis: powiedział, jakby broniąc decydentów, przywódców powstania, że kto mógł przewidzieć tak wielkie straty w ludziach, kto mógł przewidzieć zniszczenie Warszawy. I pomyślałam, że nie jest to usprawiedliwienie niczego. Ktoś, kto jest dowódcą lub chce nim być powinien przewidywać efekty swoich działań. I nic go nie usprawiedliwia. Na tym polega bycie dowódcą czy liderem, jak to się dzisiaj mówi : na przewidywaniu skutków. Scenariusz musi zakładać opcje związane z działaniem. I należy unikać tych, które są najboleśniejsze.

Czy czegokolwiek nauczyliśmy się przez 70 lat? Chyba niewiele. Wciąż dowódcami chcą być ci, którzy poza własną chęcią  – do tego się nie nadają.

I Bogu niech będą dzięki, że dzisiejsze ich decyzje nie skutkują aż takimi stratami.