Nauka historii.

Wydawało się, że nie wtrącę się w jakiekolwiek dyskusje dotyczące nauki historii w szkołach. Ba, nawet twierdzę, że zażenowana się czułam, kiedy rozpoczął się strajk głodowy w „sprawie nauczania historii”. To nie ta metoda do tego problemu. Zresztą moja świadomość, jaźń, jakby to określić – jest raczej myśleniem „do przodu”. Historia nie wywołuje u mnie dreszcza emocji. Nawet nie pamiętam zbyt wielu wydarzeń ze swojego życiorysu. Potrafię zaplanować wydarzenia, zrealizować i je i zaraz zaplanować kolejne… Jednakże zdarzyło się coś, co być może zmieni mój stosunek do nauczania historii. Na zajęciach z bioetyki rozmawiałam ze studentami Uniwersytetu Jagiellońskiego o stosunku do śmierci, do eutanzaji w judaizmie. I nagle jakoś tak wyszło – zeszliśmy na tematy obecnie istniejących gmin żydowskich w Polsce. Od słowa do słowa zapytałam studentów o rok 1968 i o wydarzenia z tamtego czasu dotyczące relacji polsko-żydowskich. Okazało się, że studenci nie mają o tym żadnego pojęcia; że, jak powiedzieli, nie było czasu na omawianie współczesnej historii Polski. Uspokoili mnie, że wiedzą (co nieco) o Solidarności.

Inwestycje Krakowa a demografia.

Rolą osób zarządzających Krakowem jest, z jednej strony tworzenie dla mieszkańców
najdogodniejszych warunków do życia, z drugiej zaś budowanie miasta, które będzie istniało dla przyszłych pokoleń. Taka powinna być rola tych, którzy dbają o „tu i teraz miasta”, ale także przygotowują go na ewentualne zmiany, widzą perspektywę i kierunki rozwoju. Dlatego też powstają wszelkiego typu strategie, mające pokazywać to, że włodarze analizują możliwości i potrzeby miasta na dzień dzisiejszy, ale także widzą przyszłość. Dobrze skonstruowana analiza może stać się podstawą bezpiecznego bytu następnych pokoleń. Wiedza ta jest oczywista i nie podlega konieczności szerokiego uzasadnienia. Mądre zarządzanie miastem na pewno zasłuży na wdzięczność, tych, którzy będą mieszkali w mieście po nas.

W ekonomii, a więc i w zarządzaniu każdy czyn nie pociąga zwykle jednego, ale wiele następstw. Pewne z nich są natychmiastowe  – te widać, a inne pojawiają się stopniowo – tych nie widać. Ważne, żeby można było je jednak  przewidzieć. Między złym a dobrym zarządzaniem jest tylko jedna różnica: pierwsze dostrzega i bierze pod uwagę tylko skutki widoczne i bezpośrednie drugie dostrzega także konsekwencje oddalone w czasie. Zarządzanie miastem jest jak sadzenie lasu – trzeba na początku wyobrazić sobie, jakie będą efekty działania po piędziesięciu latach. .

Ludzie zarządzający miastem powinni już dzisiaj zastanowić się nad potrzebami, jakie przyniesie przyszłość. I znów pozbywając się przenośni: potrzeby miasta – to potrzeby jego mieszkańców. Jaki będzie Kraków za dwadzieścia, trzydzieści lat. Badania demograficzne mówią o tym, że jeśli nic się nie zmieni w obecnie istniejących tendencjach – będzie on miastem ludzi starszych.

Prognoza demograficzna do 2030 roku, przygotowana przez GUS, wskazuje na istotne zmiany, jakie będą zachodzić zarówno w wielkości, jak i strukturze ludności Polski w kolejnych dekadach. Przede wszystkim, liczba mieszkańców Polski będzie maleć – zwiększać się będzie nadwyżka liczby zgonów nad liczbą urodzeń – zjawisko to obserwowane jest w Polsce od niedawna. Do 2020 roku ludność zmniejszy się o milion osób, a w następnej dekadzie (lata 2020-2030) o kolejne półtora miliona. Ubytek ludności dotknie przede wszystkim miasta, głównie z powodu mniejszej dzietności niż na wsiach, ale też na skutek nowego zjawiska, jakim jest przemieszczanie się części ludności miejskiej na tereny wiejskie na obrzeżach miast.

Ubytek ludności najprawdopodobniej jednak nie dotknie w znacznym stopniu Krakowa. Liczba ludności będzie rosła do około 2020 roku, a następnie zacznie spadać.

Zapobieganie przemocy wobec kobiet.

Jak coś lub kogoś się pochwali, to zaraz jest jakieś bum.. Przeczytałam ostatnio komentarz następujący:  „Podpisanie i ratyfikacja konwencji Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, otwiera w Polsce furtkę środowiskom feministycznym i związkom partnerskim rozumianym, jako związki homoseksualne. Co gorsze, podpisanie konwencji RE zobowiązywałoby Polskę do promowania postaw homoseksualnych i aktywnego zwalczania poglądu, że małżeństwo, to jest związek kobiety i mężczyzny, a przecież taki pogląd jest wpisany w polską konstytucję – powiedział w pierwszej części rozmowy z Onetem Jarosław Gowin.  No więc wzięłam i przeczytałam ową wspomnianą Konwencję. I mam cały czas nadzieję, że przeczytałam to właśnie o czym wypowiadał się minister. Konwencja składa się z 81 artykułów i 30 stron. Oczywiście mam tę świadomość, że spotykamy się z gigantycznymi bzdurami produkowanymi przez Radę Europy. Niektóre z przepisów i konwencji są śmieszne, a niektóre aż straszne. Tutaj jednak w przypadku w/w sprawy zdaje się, że są zawarte pewne postulaty słuszne. Obszerne fragmenty tekstu przytoczyłam na moim facebooku. Przemoc w rodzinie jest i cierpią na tym najbardziej kobiety. Co do tego mają „środowiska  feministyczne”? Przecież nie tylko one zwracają na to uwagę. W konwencji są definicje:
„przemoc wobec kobiet” rozumiana jest jako naruszenie praw człowieka i jako forma dyskryminacji kobiet oraz oznacza wszelkie akty przemocy uwarunkowanej płcią, które prowadzą lub mogą prowadzić do krzywdy fizycznej, seksualnej, psychicznej lub  ekonomicznej bądź do cierpienia kobiet, w tym groźby takich aktów, przymus lub samowolne pozbawienie wolności w życiu publicznym lub prywatnym;
b „przemoc domowa” oznacza wszelkie akty przemocy fizycznej, seksualnej, psychicznej lub ekonomicznej w rodzinie lub w domu albo między byłymi lub obecnymi małżonkami bądź partnerami, bez względu na to, czy sprawca dzieli lub dzielił to samo miejsce zamieszkania z ofiarą[..]

A na przykład artykuł 5 brzmi następująco: „Strony potępiają wszelkie formy dyskryminacji kobiet oraz bezzwłocznie stosują konieczne środki ustawodawcze i inne środki o charakterze zapobiegawczym, w szczególności  poprzez:
– uwzględnianie w swoich konstytucjach lub w innym stosownym ustawodawstwie zasady równości między kobietami i mężczyznami oraz zapewnienie praktycznego stosowania tej zasady;
– zakazanie dyskryminacji kobiet, w tym poprzez zastosowanie sankcji w stosownych przypadkach;
– obalanie praw i praktyk dyskryminujących kobiety […]

Zresztą przeczytajcie Państwo sami. To tylko 30 stron.

Wolność gospodarcza?

Zanim przejdę do dzisiejszego wpisu powrócę na chwilę do fragmentu wczorajszego: tam, gdzie pisałam o kometencjach władzy. Natrafiłam na fragment diagnozy Waltera Lippmana, który kiedyś napisał: „nieograniczona władza, sprawowana przez ludzi ograniczonych i pełnych uprzedzeń, staje się szybko represyjna i skorumpowana, a pierwszym warunkiem postępu jest ograniczenie władzy odpowiednio do zdolności i cnót rządzących”.  Zaznaczam, że dotyczy ta uwaga wszelkich opcji, rządzących teraz, w przeszłości i w przyszłości.

I jakoś tak dziwnie splata nam się powyższa uwaga z tą, która miała być główną myślą w dniu dzisiejszym. Minister Gowin na spotkaniu w sali obrad rady miasta Krakowa powiedział, że chciałby być takim współczesnym Wilczkiem, który zrobi właśnie tyle dla wolności gospodarczej, ile zrobił on. Po spotkaniu usłyszałam w kuluarach opinię o wypowiedzi ministra „jak można posługiwać się takim nazwiskiem tego komucha w tym kontekście”. Popatrzmy więc, jak to było. W grudniu 1988 powstała tzw. „ustawa Wilczka”. Miała ona nieco ponad 50 artykułów Z tego ponad 20 stanowiły przepisy zmniejające wczesniejsze prawo. Nie mówiła nic o wolności gospodarczej, ale ją faktycznie wprowadzała. Dzisiejsza ustawa ma artykułów ponad 100 (a więc dwa razy więcej). Jest też kolejna ustawa – prawo działalności gospodarczej W sumie „wolność gospodarczą” krepuje ponad 200 przepisów.

Pytanie : dlaczego jest tak, że władza wie lepiej, jak kontrolować, rejestrować (dwadzieścia przepisów obowiązującej ustawy dotyczy tylko i wyłacznie zasad ewidencji i centralnej informacji o działalności gospodarczej) etc. I kiedy ktoś mówi o tym, że należy odstępować od nadmiernej kontroli państwa we wszystko, co jest działalnością człowieka – to wtedy ludzie się bronią i tego nie chcą. Oddają swoją wolność. Tak więc jest i z deregulacją zawodów i z wszelkimi obszarami, które zostały objęte kontrolą państwa. Ludzie oddają coraz więcej decyzyjności państwu (czytaj rządzącym), oni z godnością przyjmują, a następnie usiłują decydować – na co nie zgadzają się ludzie. I tu powstaje problem! Może więc nie oddawać i nie przyjmować? A Gowinowi życzę serdecznie, aby stał się „drugim Wilczkiem”.

Deregulacja zawodów.

Po pierwsze przepraszam za tak długie zaniedbywanie bloga, ale niestety mam olbrzymią masę pracy. Zaczyna się porządkowanie edukacji w Krakowie i to dla mnie znaczy wiele zajęć. Myślę, że znów wrócę do regularnych zapisów blogowych. Dzisiaj o deregulacji. Na sesji Rady Miasta udało nam się wyhamować rezolucję w sprawie „obrony” zawodu przewodnika miejskiego z listy deregulacyjnej. Przewodnicy na sali byli, a wcześniej dość znacznie lobbowali poszczególnych radnych. Rezolucję napisali i podpisali ci mniej odporni psychicznie. Nie wytrzymali presji. 

W Polsce, jak zapewne Państwo wiecie jest 380 zawodów, do których dostępu bronią egzaminy, licencje, ba – nawet wymyślone niedawno specjalizacje na uczelniach. W Niemczech takich zawodów jest ponad 150. Różnica widoczna. Jak to się dzieje, że Niemcy się nie rozpadły, że nie leżą i błagają o regulację , aby przetrwać. Ba, raczej leżą te kraje, w których regulacje mają się dobrze.

Wszelkiego rodzaju ukłądy koncesyjne, działania korporacyjne etc. są przeciwieństwem demokracji. I jak oczywiście wiemy, obrona deregulacji polega przede wszystkim innym na bronieniu dostępu do zawodów tych, którzy znaleźli się w środku. To tak jak z habiltacjami. Sa tacy, którzy powołują się na przykłady USA czy Kanady, gdzie hablitacji nie ma – wtedy mówią o poziomie innowacyjności gospodarki USA, o jeje powiązaniach z nauką etc, do czasu, kiedy sami nie wyduszą z siebie habilitacji. I wtedy przechodzą w swoim myśleniu na system niemiecki, gdzie owe hablitacje są : wtedy to mówią, jak ważne jest sprawdzenie przydatności naukowej człowieka poprzez habilitację.  W każdym zawodzie moglibyśmy zaobserwować tego rodzaju „zmianę koncepcji”. Cała rzecz polega na tym, że o przynależności do zawodu ma decydować papier, a nie pasja, talent, umiejętności. Zastanawiające jest na przykład to, że najwybitniejsi dziennikarze polscy … nie mają ukończonych studiów dziennikarskich.

W jednym wypadku jestem za wprowadzeniem regulacji i nie rozumiem, dlaczego do tej pory tego nie zauażono i nie wprowadzono. POWINO BYĆ objęte zasadą regularcji pełnienie funkcji radnego, posła a może i ministra. Wcześniej winny być egzaminy sprawdzające inteligencję (także i tę zwaną emocjonalną), umiejętności, talent współpracy etc. Przecież to z racji pracy (tudzież jej braku) radnego, posła czy ministra wynikają najistotniejsze sprawy dla Polski i naturalnie Krakowa. Cóż zmieni regulacja, czy deregulacja przewodnika miejskiego? Nie dramatyzujmy. Ale za to ileż uczynić może złego wybór nie mającego zielonego pojęcia o zarządzaniu, o kiepskiej moralnośći (albo jej braku) – radnego, posła, ministra. Proponuję więc zderegulowanie 150 zawodów i wprowadzenie trzech (dotyczących osób, o których wspomniałam wyżej).

Życzę miłej końcówki Świąt.:)