Polityka jak Big Brother

Zabrałam ze sobą, jak zwykle na dłuższe wyjazdy, bardzo dużo prasy i książek. I jak to zwykle bywa, z większą częścią nieprzeczytanej literatury wracam do Polski. Jest to jednak silniejsze ode mnie. Mogę zapomnieć wiele rzeczy (i tak się zwykle dzieje), ale nie zapominam o "czymś do czytania". I w związku z tym jestem przygotowana do "czekań". W samolocie, na dworcu, na przystankach, przed snem etc. Moje zapasy literaturowe przy zapasach mojego męża – to prawie nic. On ma zapasy na co najmniej parę lat podróżowania. Tak było i ty razem. Kiedy zobaczyłam, obok naszych ubrań i kosmetyków, literaturę ( w tym i przewodniki – 3 bardzo ciężkie książki !!) moją i szanownego małżonka – osłupiałam. Mniej więcej ważyło to wszystko razem około 4- 5 kilogramów.  Ale jaki jest związek z podróżówaniem, literaturą i polityką? Tym razem następujący:w jakieś zaległej starej gazecie (a może w którymś z tygodników) przeczytałam tekst o byłych uczestnikach wszystkich edycji polskich programu Big Brother. Wspominają oni swoją "popularność" w czasie emisji programu i sławę , jakiej doświadczyli po nim. Wydaje się, że jest to dokładnie taka sama gra, jak polityka i uczestniczenie w niej. Najpierw jest gra w wybory, potem niekiedy bywa, że się  wygrywa i dostępuje się z tym związanych przywilejów: różnych, w zależności od tego, co się wygrało. Wszystko jest oparte  na pewnym rodzaju eksybicjonizmu. Coś za coś. Pozory mocy, władzy, własnego potencjału. A potem chwila, kiedy na ciebie nie zagłosują. I cała grupa wyautowanych polityków. W artykule przeczytałam, że dla uczestników Big Brother, życie po programie już nie było takie, jak przed nim. Coś się zmieniło w ich osobowościach. A co jest z osobowościami byłych polityków po tym, jak ich się wyrzuca z programu?

Tytuł 56

Bylismy parę dni w Mediolanie. Dużo wrażeń, które będę chciała przekazywać powoli, po analizie, przemyśleniach, wtedy, kiedy będą wracały. Teraz króciutko: Mediolan ma olbrzymią katedrę (okropną zresztą w środku. Ktoś napisał, że po wejściu do katedry ma się uczucie jakby się człowiek znalazł wewnątrz trzewi olbrzymiego zwierzęcia i jest to prawda). Po pierwszej wizycie już nie miałam ochoty wejść tam po raz wtóry. I ta katedra oświetlona jest na zewnatrz olbrzymim ekranem, na którym pokazują się , przez cały wieczór reaklamy; spektakli tetralnych ale także butów, olimpiady w Chinach, kosmetyków etc. Wrażenie bardzo negatywne. Nie wyobrazam sobie takiego ekranu przed Kościołem Mariackim. Reklamy także na fasadzie katedry. Wszystko w dość kiepskim guście.

Jeden z wieczorów spędziliśmy w klubie jazzowym Blue Not. Jest to sieć klubów, którego początkiem stały się : wydawca płyt i klub w Nowym Jorku o tej samej nazwie. W Mediolanie Blue Not istnieje od 5 lat. W środku jest to, tak jak wszędzie w sieci na świecie: restauracja i klub jazzowy. Wewnątrz było, jak nam się wydawało z 200 osób. Muzyka niezła. Reakcje publiczności niesamowita. Aplauz, jakiego dawno nie widziałam. Trudno o miejsca siedzące. Z tyłu, za prawie każdym krzesłem czekali inni,  czyhający na miejsca. Kiedy grały zespoły, ludzie siedzący na parterze, przy stolikach jedli kolację. Byli obsługiwani przez masę kelnerów. W czasie występów cisza. Potem w  przerwie gwar restauracyjny. Przy stolikach były, do późnych godzin nocnych dzieci. Niestety, w Krakowie nie ma tak działającego klubu jazzowego. Nie ma też Blue Not. Szkoda. Może powinno się o tym pomyśleć.

PS Dziwny wydawał się w Blue Not brak…. dymu tytoniowego. Klub jazzowy bez dymu. Jest to signum temporis, ale trochę żal. Piszę to już jako nie-palacz  (od 5 lat!)