Kobieca piłka nożna w Krakowie.

pilka_kobietPiłka nożna w Krakowie przeżywa w ostatnim czasie dość duże kłopoty. Piłka nożna uprawiana przez mężczyzn. Zapomnieliśmy o tym, że Kraków jest jedynym miastem, które może się pochwalić żeńskim drużynami na wszystkich szczeblach piłkarstwa kobiecego w Polsce. Drużyny ze stolicy Małopolski grają we wszystkich możliwych ligach na trawie oraz także we wszystkich ligach futsalowych. Najważniejszą drużyną jest AZS UJ Kraków grający w Ekstralidze, Wanda Kraków gra w I lidze, Bronowianka Kraków występuje w II lidze, trzecia liga to Prądniczanka Kraków i Progres Kraków natomiast w nowoutworzonej IV lidze rywalizują rezerwy Prądniczanki. Do tego AZS UJ Kraków grał zimą także w Ekstralidze futsalu, a Bronowianka Kraków w I lidze futsalu.

Od kilkunastu lat obserwujemy coroczny wzrost klubów piłkarskich, które biorą udział w ligowych rozgrywkach piłkarstwa kobiecego w Polsce. Każdy rozpoczynający się nowy sezon jest rekordowym pod względem ilości klubów i drużyn grających w żeńskich ligach.

W świecie kobiety stanowią 0,93 procent wszystkich profesjonalnych graczy, co sprawia, że bycie piłkarką jest najbardziej dyskryminowanym sportowym zawodem. Rozbieżności w płacach są porażające – najlepsze brytyjskie piłkarki zarabiają przeszło trzy razy mniej niż mężczyźni z tej samej ligi, a ponad połowa kobiet rezygnuje z zawodowego uprawiania tego sportu właśnie z powodów finansowych. Kobiece kluby mają duże problemy z pozyskaniem sponsorów, ponieważ ci, kierowani przede wszystkim chęcią zysku, decydują się na wspieranie o wiele bardziej medialnych meczy męskich.

W ostatnich latach reprezentacja Polski w piłce nożnej kobiet jest na 36 miejscu w rankingu FIFA. w najnowszym rankingu Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej. W porównaniu z ostatnim rankingiem z marca Polki spadły aż o pięć pozycji. Miały na niego wpływ ostatnie dwie porażki ze Szkocją i remis z Albanią. Spośród pierwszej 50-tki światowego rankingu Polska zaliczyła największy spadek notowań. Polska nigdy nie grała na kobiecych mistrzostwach kontynentu czy świata.

W najnowszym rankingu reprezentacji narodowych w piłce nożnej mężczyzn  Polska spadła aż o 10 miejsc. Przed mistrzostwami nasza kadra znajdowała się na 8. miejscu, teraz jesteśmy na 18.

Polskie piłkarki są dobrze postrzegane przez zachodnioeuropejskie kluby i tam są w stanie dobrze zarabiać i być doceniane.

Norwegia jako pierwszy kraj na świecie wyrównała zarobki piłkarek i piłkarzy reprezentacji narodowych. Rząd Islandii, gdzie piłkarki zarabiają 460 razy mniej niż piłkarze, zapowiedział, że zrówna płace do 2022 roku. Kiedy w sierpniu 2017 roku po zdobyciu srebrnych medali Dunki wróciły do kraju, tysiące rodaków wyszło na ulice Kopenhagi, by je przywitać i uczcić wielki sukces. Napastniczkę tej reprezentacji Nadię Nadim wybrano człowiekiem roku w Danii.

Fachowy portal Sporting Intelligence wyliczył, że wszystkie piłkarki z siedmiu najlepszych kobiecych lig razem, a jest ich tam ponad 1,6 tys., zarabiają tyle co jeden  brazylijski piłkarz Neymar grający ostatnio we francuskim klubie.

Jak mówią panie grające w piłkę nożną, kobiecą piłką niespecjalnie interesuje się  zarząd Polskiego Związku Piłki Nożnej..

Katarzyna Kiedrzynek, zawodniczka Paris Saint-Germain, wybrana trzecią bramkarką świata w wywiadzie dla Gazety Wyborczej, powiedziała, że na sytuację polskiej piłki kobiecej składa się wiele czynników, między innymi i takie, jak brak sprzętu, opieki medycznej czy specjalistów od przygotowania fizycznego. I przede wszystkim, jak stwierdziła, zainteresowanie kibiców piłką nożną w Polsce jest bardzo niewielkie.

Jak wygląda sytuacja w krakowskich klubach? Tego trzeba byłoby się dowiedzieć. Zainteresowanie dziewcząt jest bardzo duże, o wsparcie należałoby się dopytać.

Na koniec pozostaje pytanie: czy najpierw powinny być  sukcesy piłkarek (meczami Agnieszki Radwańskiej, biegami Justyny Kowalczyk czy skokami o tyczce Moniki Pyrek interesowało się wielu kibiców), czy wcześniej powinna zaistnieć znaczna promocja dyscypliny (niestety wciąż zamkniętej dla kobiet), aby piłkarki mogły pozyskać więcej dotacji, a co za tym mogłoby pójść – więcej sukcesów.

Pytań wiele, zapewne tak, jak i koncepcji.  Może, czego nie zauważyliśmy,  Kraków piłką nożną kobiet stoi?

 

Transplantacje w Krakowie.

transplantacja

Pierwszy zakończony sukcesem przeszczep nerki miał miejsce w 1966 roku. Na pamiątkę tego wydarzenia 26 stycznia jest obchodzony w naszym kraju, jako Dzień Transplantacji.

Po kilku latach bardzo trudnych dla polskiej transplantacji znów przyszły dobre czasy.

Jednak nadal nie zmienia się ilość przeszczepów od żywych dawców. Dwa lata temu wykonano 55 transplantacji nerki oraz 24 przeszczepy fragmentów wątroby pobranych od innej żywej osoby.

Według Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego ds. Transplantacji “Poltransplant”, pod koniec grudnia 2017 r. na przeszczep nerki oczekiwało w naszym kraju 1032 pacjentów. Ta liczba nie zmienia się, podobnie było przez cały 2017 r., jak i w latach poprzednich.

Każdego roku we wszystkich krajach Unii Europejskiej około 30 tysięcy osób otrzymuje przeszczep nowego narządu.

Dwa lata temu Sejm uchwalił nowelizację ustawy transplantacyjnej, dostosowując ją do norm europejskich. Między innymi nowe przepisy mają zwiększyć bezpieczeństwo biorców oraz dawców tkanek i komórek. Obowiązują one od kwietnia 2017 roku.

A jak wygląda sytuacja w Krakowie? W 2017 roku Ośrodek Transplantacji Szpitala w Prokocimiu otrzymał, jako pierwszy w Polsce i jeden z nielicznych w świecie międzynarodowy certyfikat JACIE (Joint Accreditation Committee-ISCT & EBMT). Jest to świadectwo potwierdzające standardy jakości w zakresie pobierania, przetwarzania i przeszczepiania komórek krwiotwórczych. Ośrodek krakowski został otwarty w 2002 roku. Ponad 30-osobowy zespół pracuje na Oddziale Przeszczepiania Komórek Krwiotwórczych, w Pracowni Aferezy, Poradni Transplantacyjnej i w Banku Komórek. Wyróżnienie JACIE podlega regularnej kontroli. Kolejne sprawdzenie jakości usług szpitala w zakresie transplantacji planowane jest na czerwiec bieżącego roku. Jak widać jest się czym pochwalić.

Od 2018 roku Krakowski Szpital Uniwersytecki stał się pierwszą placówką w Małopolsce, która zdecydowała się na przeprowadzanie transplantacji nerek pobranych od żywych dawców. Kraków będzie 10 miastem w Polsce, gdzie pacjenci z niewydolnością nerek mogą liczyć na przeszczep rodzinny.

W naszym województwie za przeszczepy nerek odpowiada jeszcze drugi ośrodek – szpital im. Jana Pawła II. Tam wykonywane są jednak wyłącznie wszczepienia organów pobranych od zmarłych.
Poza tym w Krakowie znajduje się także Wojewódzki Szpital Okulistyczny, w którym dokonuje się przeszczepów tkanek oka.

Jednak, jak sprawdzałam na stronach Poltransplantu (informacja z  Krajowego Centrum Bankowania Tkanek I Komórek), nie ma w naszym mieście ośrodka dawców szpiku.
W prawie wszystkich szpitalach w Krakowie pracują koordynatorzy ds. transplantologii. Koordynator to lekarz lub pielęgniarka po specjalistycznym szkoleniu. Potrafi organizować pracę zespołu orzekającego śmierć pnia mózgu i samo pobranie organu. Jeśli od dawcy pobiera się wiele narządów, w szpitalu pojawia się kilka ekip. Jeśli koordynator jest lekarzem podejmuje rozmowę z rodziną zmarłego. Formalnie zgoda bliskich nie jest potrzebna, w praktyce nie pobiera się narządów, jeśli krewni potencjalnego dawcy się temu sprzeciwiają.

Szefowie Poltransplantu  narzekają, że w Polsce jest sytuacja bardzo trudna jeśli chodzi o dawstwo organów.  Nadal najważniejsza jest świadomość i zgoda rodziny na oddanie narządów osoby bliskiej: – Co dziesiąty zgłaszający się dawca nie zostaje nim, bo rodzina nie zna jego woli i nie może jej potwierdzić.

W 2015 roku powołano konsorcjum mające realizować specjalny projekt dla Europy ACCORD Project (ang. Achieving Comprehensive Coordination in ORgan Donation). Liderem została  hiszpańska Organización Nacional de Trasplantes (ONT). Hiszpania jest światowym liderem w dziedzinie dawstwa i przeszczepiania narządów. Coraz więcej osób przekazuje tam narządy, które ratują życie.

W Unii Europejskiej Polska  zajmuje  dopiero 17 miejsce, za Cechami, Estonią i Węgrami oraz państwami Europy Zachodniej. Dlatego też programy promujące oswojenie się z zagadaniem transplantacji jest w Polsce bardzo ważne. Może magistrat Krakowa podejmie się zorganizowania akcji budującej świadomość, czym jest transplantologia.

W Polsce przeszczepy rodzinne stanowią ok. 2% przeprowadzanych operacji transplantacji narządów. W innych krajach – m.in. w USA, Norwegii, Szwecji – blisko 40-50%. Nie jest to dobry obraz.

Pomocą mogą być media, które wywierają  duży wpływ na odbiór społeczny przeszczepiania narządów.

Krakowianin św. Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae” pisał, że jednym ze sposobów kształcenia prawdziwej kultury życia „jest dawanie organów w sposób dopuszczalny z etycznego punktu widzenia, a mianowicie mając na uwadze stwarzanie szansy na zdrowie, a nawet życie osobom chorym, które często nie mają żadnej innej nadziei”.

Jeśli więc można byłoby stworzyć wspólną akcję urzędu Krakowa, organizacji społecznych zajmujących się zdrowiem i Kościoła efekt mógłby być bardzo dobry. Przecież nikt z nas, jak głosiła kiedyś organizowana akcja, „nie zabierze organów do nieba”.

Gospodarka będzie zależna od kobiet.

auto_i_kobieta

 

Świat się zmienia. I niestety, czy tego chcemy, czy nie coraz kobiet decyduje o kierunku rozwoju gospodarki. Zwiększa się udział kobiet na rynku pracy.

Kryzys gospodarczy na świecie pokazał, że ryzykowne zachowania, które były powodowane przez zarządy wielkich przedsiębiorstwa, jak i banków – zarządzanych, co by nie powiedzieć przez męską część społeczeństwa  nie są najwłaściwsze w ciężkich czasach. Tym bardziej, że badania przeprowadzone w 40 krajach na świecie pokazały, że to kobiety decydują o zakupie 91 proc. domów. To one przsądzają o 80 proc. wszystkich zakupów, które trafiają do tych domów. To dla nich przygotowywane są kampanie reklamowe, projektowane towary luksusowe. To o zadowolenie kobiet walczą producenci, bo widzą, że ich satysfakcja staje się najważniejszą reklamą produktów.

Tina Fordham, szefowa globalnych analiz politycznych Citigroup twierdzi, że  ciągu następnej dekady wpływ kobiet na globalną gospodarkę będzie coraz większy. Citigroup w raporcie “Kobiety w gospodarce” (“Women in the Economy II”) podkreśla, że nadal istnieje szereg czynników wykluczających kobiety z rynku pracy lub utrudniających odnalezienie się na nim. Zlikwidowanie tych problemów i zrównanie warunków kobiet i mężczyzn na rynku pracy może doprowadzić do co najmniej 6-procentowego wzrostu PKB w krajach rozwiniętych w ciągu najbliższych dekad. W krajach rozwijających się potencjał ten zaś jest jeszcze większy – nawet do 20-proc. wzrostu.

Co jest ważne podkreślenia   nie ma na świecie kraju, w którym kobiety zarabiają więcej niż mężczyźni. Jedynie poszczególne firmy wprowadzają programy , w których zobowiązują się do równego traktowania obu płci pod względem płac.  Problem ten dotyczy również Polski, w której płace kobiet i mężczyzn, przynajmniej w teorii Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (ang. Organisation for Economic Co-operation and Development –OECD), mają zrównać się w 2021 roku. Na przykład w bankowości różnice w pensjach wynoszą nawet 36% (na korzyść mężczyzn). Według wyżej przywołanego raportu  jesteśmy jednym z krajów, które w ostatnich latach dokonały największego skoku w rankingu analizującym sytuację kobiet na rynku pracy. Nie przekłada się to jednak na ogólne równouprawnienie – według Europejskiego Instytutu ds. Równości Kobiet i Mężczyzn Polska radzi sobie pod tym względem „stosunkowo słabo”.

Mężczyźni w Polsce zarabiają, jak dowiadujemy się z raportu Głównego Urzędu Statystycznego, średnio o 734,50 zł więcej niż kobiety (październik 2017 roku), a  przeciętne wynagrodzenie mężczyzn było o 18,5 proc wyższe od przeciętnego wynagrodzenia kobiet.

W naszym kraju nierówności w sytuacji zawodowej kobiet są wciąż duże, chociaż  na tle innych państw wcale nie wypadamy najgorzej. Według sporządzonego przez The Economist „Indeksu szklanego sufitu” na 26 wysoko rozwiniętych społecznie państw zajmujemy dziewiąte miejsce pod względem sytuacji zawodowej kobiet. Indeks ten bierze pod uwagę pięć wskaźników: porównywana jest liczba kobiet i mężczyzn z wyższym wykształceniem, proporcje płci na rynku pracy, różnice w zarobkach, proporcje płci na najwyższych stanowiskach i koszty opieki nad dzieckiem. Najmniejsze dysproporcje odnotowano w Nowej Zelandii oraz Norwegii i Szwecji. Polsce udało się jednak w tym względzie wyprzedzić chociażby Danię.

Przykładem bardzo pozytywnym może być rząd Wielkiej Brytanii. Pani premier  Theresa May świetnie sobie radzi z problemem zrównania płac mężczyzn i kobiet wykonujących tę samą pracę.  Zjednoczone Królestwo to jeden z pierwszych krajów, które każą dużym przedsiębiorstwom publikować dane pokazujące różnice w zarobkach kobiet i mężczyzn. Brytyjska premier nazywa problem „palącą niesprawiedliwością” i podkreśla, że zmagania z nim są priorytetem jej rządu. Chodzi nie tylko o politykę równościową, ale przede wszystkim aspekt pragmatyczny: polepszenie udziału kobiet w rynku pracy może dać gospodarce 150 mld funtów (ok. 720 mld złotych) do 2025 r. Brytyjska minister do spraw równego traktowania  Amber Rudd podkreśla, że Wielką Brytanię nie stać na to, aby ignorować takie sumy.

W Polsce wciąż brakuje żłobków i przedszkoli i w zasadzie nie istnieje program zachęcający kobiety do podejmowania pracy zarobkowej. Nie ma projektów podkreślających potrzebę kobiet w samorządowości, polityce, w wielkich korporacjach. W poprzednich latach na problem zwracał uwagę m.in. Rzecznik Praw Obywatelskich i Najwyższa Izba Kontroli. Budowany jest raczej program odwrotny, proponujący pozostawanie kobiet w domach. Jeśli pominąć nawet i to, że wstrzymywane są kariery zawodowe kobiet, że będą coraz większe trudności w ich powrotach do pracy zawodowej (po usamodzielnieniu dzieci) – trudno zrozumieć lekceważący stosunek do finansowego aspektu funkcjonowania na rynku pracy kobiet. Wielka Brytania, jak i pozostałe kraje europejskie twierdzą, że nie stać ich na to, aby bagatelizować udział kobiet dający gospodarce konkretny wymiar finansowy. W Polsce, jak do tej pory, o tym aspekcie nawet się nie wspomina.

 

 

 

 

 

Co będzie z wiosną – jesienią?

ptaszekMiałam właściwie nie pisać o „Wiośnie”,  ale sprowokował mnie tekst profesora Rafała Chwedrouka umieszczony w „Rzeczpospolitej” w piątek 8 lutego, ,

Profesor analizuje, między innymi, odbiorców i wyborców partii Roberta Biedronia. I pisze: cyt:”Czy Wiosna ma szansę zaktywizować wyborców dotychczas niebiorących udziału w wyborach? Chwedrouk odpowiada : „w wyborców, którzy w ostatnich kampaniach wędrowali z PO do Nowoczesnej i z powrotem. To elektorat w największym stopniu skłonny akceptować rewolucję obyczajową, zarazem mocno rynkowy” i dalej  [Wiosna} to Ryszard Petru z elementami programu Palikota […]

I prawdę powiedziawszy, bardzo mnie ta analiza zdziwiła: to ja przecież jestem tym elektoratem. Poznałam program „Wiosny” i zaprawdę nie widzę w  nim fragmentu, któremu mogłabym uwierzyć.  Oczywiście nie piszę tutaj o zwierzętach, małżeństwach, kościele. Pisze o sprawach wolnego rynku i nie wiem za bardzo, w którym punkcie jest „Wiosna” wolnorynkowa i liberalna?

Chwedrouk pisze: “polski lewicowy wyborca na razie nie usłyszał od Biedronia kluczowych dla siebie treści”.

Przepraszam, Szanowny Panie, to kto w takim razie je usłyszał?

A może cały problem niezrozumienia tekstu wypowiedzi Chwedrouka wynika z tego, że kompletnie rozjechało się pojęcie „lewica”, „prawica”, „liberalizm”. W latach 90 na łamach wielu czasopism, między innymi takich, jak „Po prostu” , „Ład”, „Tygodnik Powszechny” „Konfrontacja” – toczyły się długie dyskusje nad tym, co oznaczają owe pojęcia. Pisali o tym Michnik, Robert Malicki ( „Ład” 1993 „Siedem grzechów głównych prawicy”),Paweł Śpiewak w „Res Publica” etc. Usiłowano wtedy zdefiniować pojęcia między innymi także i w tym celu, aby ułatwić dyskusje toczące się między politykami, aby nadać odpowiedni azymut tym rozmowom, zidentyfikować ugrupowania. Potem takich dyskusji nie podejmowano. Zaczął się … posmodernizm polityczny, kolaże łączące niemożliwe z niemożliwym. I teraz już w zasadzie nic nie wiadomo.

Czytamy o koncepcji na przykład HOBHOUSE’A. Niektórzy głoszą liberalizm socjalny i twierdzą, że są liberałami socjalnymi.  A z przeproszeniem: o jaki liberalizm chodzi: liberalizm w sensie amerykańskim, czy europejskim? Co powoduje takie rozmycie pojęć? Nie, nie ich ewolucja – co oczywiście jest zrozumiałe, ale totalne rozmycie? Powoduje dezorientację, zagubienie ludzi, niejasności, które nie doprowadzają do dialogu. Ponieważ sami już nie wiemy, gdzie są granice naszych przekonań. Może więc i z tego powodu dialog staje się tak trudny?

Urzędniku pisz tak, żebyśmy rozumieli.

Jakiś czas temu pisałam interpelację prosząc o to, aby przeszkolić krakowskich urzędników w sprawie  jasności listów, jakie wysyłają  do petentów . Otrzymałam odpowiedź, że uwaga na to jest zwracana i problemu nie ma.

Jakiś czas temu przeczytałam wywiad z twórcami Jasnopisu- profesorem Włodzimierzem Gruszczyńskim, językoznawcą i filologiem  i Maciejem Ogrodniczukiem informatykiem i językoznawcą. Jak piszą na stronie propagującej Jasnopis:”wiele tekstów, z którymi spotykamy się na co dzień – od aktów prawnych po ulotki informacyjne i instrukcje obsługi urządzeń – jest formułowanych tak, że często mamy poważne kłopoty z ich zrozumieniem. A przecież wystarczyłoby czasem skrócić zdania, uprościć słownictwo czy zastąpić trudne konstrukcje prostszymi, by tekst stał się zrozumiały dla większości odbiorców. Jasnopis jest narzędziem informatycznym, które potrafi zmierzyć zrozumiałość tekstu, wskazać jego trudniejsze fragmenty i zaproponować poprawki.”

Powstał program komputerowy, który potrafi ocenić stopień trudności danego polskiego tekstu.  W świecie istnieje już wiele tego typu programów, przede wszystkim dla języka angielskiego. Istnieje już, co prawda, tak zwany FOG – czyli indeks czytelności, który ma na celu określenie stopnia przystępności tekstu. Jego wartość oznacza liczbę lat edukacji potrzebnych do zrozumienia tekstu. Na przykład FOG-8 będzie oznaczał tekst zrozumiały dla absolwenta szkoły podstawowej, a FOG 18, język trudny dla absolwentów wyższych uczelni.

Według niniejszego indeksu czasopismo „Fakt” ma indeks czytelności 7, a na przykład „Newsweek” – 12, zaś teksty prawnicze – 20.  Na jakim poziomie jest indeks listów pisanych przez krakowskich urzędników do mieszkańców  tego jeszcze nie wiemy.

Problem istnieje na świecie i w wielu krajach dba się o odpowiedni poziom komunikacji.

W Szwecji już ponad 20 lat temu powstał specjalny kierunek studiów, po których ukończeniu dostaje się zawód trenera pisania łatwą szwedczyzną. I trenerzy ci odwiedzają między innymi różne urzędy analizując  sposób, w jaki urzędnicy porozumiewają się z mieszkańcami.

W USA prezydent Barack Obama podpisał 13 października 2010 roku. roku zarządzenie (Plain Writing Act), mówiący o tym, że pisma wychodzące z urzędów federalnych do innych urzędów i obywateli muszą być napisane zrozumiałym językiem. Muszą więc przejść automatyczną korektę językową między innymi kontrolę stopnia jasności tekstu.

W zasadzie każda instytucja posiada własne słownictwo, którym się posługuje (na przykład banki nie mogą pominąć terminologii prawniczej, tak jak być może także i urząd miasta ), ale można stworzyć wewnętrzny Jasnopis działający na serwerze danej instytucji, czy organizacji.

Pracą polskich naukowców, którzy stworzyli Jasnopis w ramach działalności Narodowego Centrum Nauki  zainteresowały się banki, firmy ubezpieczeniowe, firmy na rynku  farmakologiczno- kosmetycznym i Urząd Miasta Stołecznego Miasta Warszawy. Zostały sprawdzone teksty, które się znajdują na stronie internetowej miasta. Okazało się, że są o stopniu trudności 6-7.

Wielu naszych rodaków ma kłopoty ze zrozumieniem rozkładu jazdy. O edukacji winnej temu może innym razem, teraz, pamiętając, że teksty listów pisanych do mieszkańców Krakowa, informacje na stronach miasta, obwieszczenia, uchwały etc powinny być zrozumiałe dla wszystkich – apelujemy „urzędniku pisz tak, abyśmy zrozumieli”.praca_urzednika

rysunek z Google 🙂

Jak to ostatecznie jest z moralnością polityka?

kevin

Ostatnio przeczytałam i obejrzałam wiele opowieści dotyczących gry zwanej „polityczną”. Pojawiło się dużo filmów poświęconych zagadnieniu pod tytułem „jak wygląda życie polityków od wewnątrz”. Otto von Bismarck pisał, że ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę. Nie znalazłam źródła tego cytatu, może więc tak napisał Bismarck lub ktoś inny. W każdym razie jest to prawda. Ludzie zapewne się domyślają, a propos produkcji i kiełbasy i polityki – jak to może wyglądać, ale  zapewne nie mają świadomości, jak to jest. Dlaczego tak uważam? Ponieważ los mnie ukarał tą świadomością i ja wiem. Nie praktykuję, ale wiem.

Tak więc najpierw o filmach: zobaczyłam (niestety, z olbrzymim opóźnieniem,) dopiero teraz „Hause of Cards”. Pamiętam, kiedy ukazał się serial po raz pierwszy – oburzenia moich znajomych na postępowanie głównych bohaterów (Francisa Underwooda i jego żony; Douga Stampera, przedstawicieli mediów i innych zaangażowanych w tworzenie” polityki). Obejrzałam, z dużym zainteresowaniem, ponieważ film jest między innymi zagrany przez świetnych aktorów. I pomyślałam sobie, oglądając każdy odcinek po kolei – niestety, szanowna publiczności, film zrobił ktoś, kto doskonale wiedział, jak to jest. To dobrze napisany i rozplanowany serial o tematyce politycznej. Z odcinka na odcinek akcja rozkręca się coraz bardziej. Rozkręcają się też aktorzy. Jedną z najmocniejszych stron tego serialu jest właśnie jego obsada.

Serial powstał na podstawie powieści Michaela Dobbsa i nawiązuje do miniserialu BBC Dom z kart z 1990. Autorem scenariusza jest Beau Willimon.

Oczywiście jest tak, jak myślałam. Autor książki, na podstawie której powstał film Michael Dobbs jest członkiem brytyjskiej Partii Konserwatywnej. W latach 1979–1981 poseł piszący przemówienia. W latach 1981–1986 pełnił funkcję specjalnego doradcy rządu, natomiast w latach 1986–1987 szefa sztabu Partii Konserwatywnej W latach 1994–1995 w rządzie Johna Majora był wiceprzewodniczącym Partii Konserwatywnej. Wszystkie jego thrillery polityczne, a Dobbs jest także pisarzem, są głęboko osadzone na faktach. Jest to pisarz brytyjski, który był doradcą premierów Margaret Thatcher i Johna Majora. Politykę znał od kuchni. Wiedział po prostu, jak ją się robi. Tak więc, kiedy czytamy w recenzjach o „ambitnym, bezkompromisowym, dążący po trupach do celu głównym bohaterze „Hause of Cards” – to wypada napisać, że jest to postać  (może z bardzo lekkim literackim podrasowaniem) wzięta z życia. Kiedy widziałam w filmie przygotowania partii demokratów, w której działa kongresmen Francis „Frank” Underwood do spotkania z przedstawicielem strajkujących nauczycieli –  pomyślałam: „no tak, cóż samo życie”.

Nawet na tak maleńkim skrawku ziemi, jakim jest rada miasta Krakowa – młodzi adepci gier politycznych walczyli o podział miejsc przez dwa miesiące. Proszę więc pomnożyć owe gry przez prawdziwych sponsorów i prawdziwe, wielkie pieniądze. Mechanizmy zgoła podobne, chociaż efekty i lukratywność zajmowanych pozycji zdecydowanie większa. Film „Haus of Cards” po prostu świetny. Nie ma w nim żadnego zafałszowanego słowa, gestu, zachowania polityka. Tak jest. Trzeba czytać książki Dobbsa, jeśli się chce wiedzieć, jak wygląda kuchnia polityczna.

Z rozpędu poszłam na film Adama McKaya, który jest  reżyserem i scenarzystą filmu „Vice”. Bohaterem jest Dick Cheney, który  pełnił rolę zastępcy George’a W. Busha w latach 2001-2009. Karierę polityczną rozpoczął jednak o wiele wcześniej – w 1969 roku, jeszcze za rządów Richarda Nixona. Następnie pełnił m.in. funkcję szefa personelu podczas urzędowania prezydenta Forda, był kongresmenem przez 5 kadencji oraz sekretarzem obrony w administracji George’a Busha, by w 2001 roku objąć stanowisko wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Akcja produkcji rozpoczyna się w latach 60. i ukazuje tytułowego bohatera w czasie pracy w administracjach Richarda Nixona i Geralda Forda, a także w momencie zasiadania na kierowniczych stanowiskach w firmie Halliburton, aż po zostanie wiceprezydentem. I znów pokazana jest kuchnia polityczna, ale jednak tutaj dość kiepsko. Nie ma „wewnętrznej prawdy” – widać, że film robi ktoś, kto po prostu robi antyreklamę nie tylko postępowaniu polityka, ale który nie lubi republikanów. W międzyczasie, jakby „podkorowo” wrzucony jest obraz prezydenta Obamy, który zapewne w sugestii scenarzysty i reżysera (a jest nim Adam McKay) jest tym zdecydowanie lepszym politykiem, niż “paskudni republikanie”. Jednym z producentów tego filmu (i paru innych jMcKaya) est Brad Pitt, który dość wyraźnie opowiada się po stronie demokratów. Film, poza rewelacyjną grą Christiana Bale’a, lecz także ze świetną charakteryzacją Sam Rockwella w roli George’a W. Busha oraz Amy Adams jako Lynne Cheney – jest taki sobie, średni. Widać w nim zaangażowanie polityczne – publiczności polityki, a nie jej twórców.

I sprawa ostatnia – ale za to najbardziej na czasie. Społeczeństwo nie tylko polskie, ale i całego świata i to nie tylko teraz, ale w właściwie zawsze – miało dziwny stosunek do polityków. Z jednej strony ludzie, jakby nie wiedząc do końca, ale przeczuwając zasady funkcjonowania „kuchni politycznej” umieszczają polityków na samym końcu „najbardziej szanowanych profesji”. Potem, kiedy polityk staje na czele rządu, miasta etc – (nawet jeśli nazywa się „samorządowcem, a nie politykiem) stosunek do niego się zmienia. Polityk ma kasę podatników, na wydawanie której uzyskał pozwolenie – więc wszyscy chcąc uszczknąć kawałek tejże kasy (której doraźnym dysponentem staje się „polityk-samorządowiec) starają się, jak mogą  nadskakiwać, schlebiać, przymilać. Potem zaś, kiedy polityk umrze – okazuje się, że był wybitnym, prawym, moralnym świętym.

Więc niekiedy cichutko pytam: więc jak to jest ostatecznie?

Czas odtrąbić śmierć Nowoczesnej?

logo_N.

No i właściwie można napisać „stało się”. Nowoczesna założona przez Ryszarda Petru,  tak naprawdę jest w fazie agonii.

Szukałam na rynku partii o liberalnych poglądach. PO brała na pokład wszystkich, romansowała z socjalistami etc. Platformę Obywatelską zakładałam własnymi rękami i ta “otwartość” nie była dla mnie atrakcją. Platforma po odjechaniu  Tuska do parlamentu stała się dla mnie już nie do przyjęcia. Oczywiście nie był to jedyny powód, ale zasadniczy. Na sprawę nałożyła się totalna nieumiejętność prowadzenia partii przez władze krakowskie.

Pojawiła się Nowoczesna. Hmm, pomyślałam – bardzo dobrze, że powstaje partia o wyraźnym komunikacie liberalnym (a nie konserwatywnym). Będzie niszowa, jak partie liberalne, które zbierają do 10% głosów (w krajach o tradycji liberalnych), ale to i dobrze.

Okazało się, że nie przetrwała – i to przede wszystkim z powodu działalności … własnego założyciela.

Zapach śmierci Nowoczesnej pojawił się na Maderze, ale to być może dałoby się jakoś rozprowadzić. Madera  wygasała. Jednak ratunkiem nie okazała się (a takie miałam nadzieje) Katarzyna Lubnauer.  Nie dała rady. No trudno. Widziałam działania Katarzyny w Krakowie – i już wtedy wiedziałam.

Komunikatem, a właściwie nekrologiem – stało się wczorajsze (5 grudnia) odejście posłów do PO (a w niektórych przypadkach ich powrót 😉 ).

I szkoda, że tak się stało. Nowoczesna się rozpłynęła (raczej jest w trakcie) w niebycie. Krótka historia przewidywana przez niektórych.Także i przeze mnie.

Ponieważ świat polityki nie lubi próżni – być może za jakiś czas spotykamy się z próbą  skonstruowania partii wolnościowo-wolnościowej (bez jakichkolwiek aneksów pod tytułem „jesteśmy za wolnością rynku, ale nie za wolnością człowieka”). A ja sobie popatrzę na jej narodziny z dystansem, ponieważ ileż razy można mieć nadzieję, a potem się mylić .

 

Dyskryminacja pozytywna. Panie we władzach Krakowa. Kwoty.

toalety_panow

Pisałam już tutaj kilkakrotnie o parytetach (lub raczej kwotach). Wiele pań, przede wszystkim te, które są poza wyborami i w nich nie biorą bezpośredniego udziału, twierdzą, że parytety nie są potrzebne, bo przecież liczy się  profesjonalizm, zawodowe doświadczenie, etc, etc.

Chcę więc, Szanowne Panie i Szanowni Panowie, powiedzieć, że kwoty są potrzebne, dopóki nie stanie się w Polsce tak, jak w krajach, w których je wprowadzono jakiś czas temu.

Ustawa kwotowa weszła w 2011 roku. Zmieniła ordynację wyborczą do Sejmu, Parlamentu Europejskiego oraz rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich. Na listach wyborczych do tych organów władzy, udział kandydatek (kobiet) i kandydatów (mężczyzn) nie może stanowić mniej niż 35%. Sankcją za niedopełnienie wymogu kwoty płci jest niezarejestrowanie listy. 

Parytet (z łac.paritas– równość) oznacza równy udział podmiotów wchodzących w skład określonego gremium. Parytet płci oznacza równy udział w proporcji 50 : 50 w reprezentacji mężczyzn i kobiet w organach przedstawicielskich, instytucjach lub na listach wyborczych. Termin parytet bywa  mylnie stosowany dla określenia innych proporcji między mężczyznami a kobietami, np.: 30 : 70 czy 35 : 65 lub dla określenia minimalnego udziału każdej z płci. W takiej sytuacji należy jednak mówić o kwocie.

Kwoty mogą bezpośrednio dotyczyć, kobiet jako płci niedoreprezentowanej lub, co coraz częściej ma miejsce, są definiowane poprzez określenie minimalnego udziału każdej z płci. Kwoty mogą mieć charakter wynikowy, tzn. że określona liczba stanowisk lub mandatów musi być obsadzona przez przedstawicieli jednej z płci, albo wyborczy, związany z obowiązkiem umieszczenia na liście kandydatów określonej (zwykle procentowo) liczby przedstawicieli jednej z płci.

Najczęściej stosowany jest system kwot wyborczych, polegający na rezerwowaniu kobietom (lub każdej z płci) określonej procentowo liczby miejsc na listach wyborczych. System ten związany jest coraz częściej z wymogiem umieszczenia na liście kandydatów i kandydatek w określonym porządku lub na przemian (tzw. system suwakowy). Systemy kwotowe w poszczególnych państwach wprowadzane są na trzech poziomach: konstytucyjnym, ustawowym i w regulacjach wewnątrzpartyjnych.

Obecnie konstytucje 16 państw zawierają uregulowania dotyczące gwarancje dla równego lub procentowego udziału kobiet jako kandydatów lub jako przedstawicieli w organach wybieralnych. . W 46 kolejnych państwach system kwotowy regulowany jest przez prawo wyborcze na poziomie ustawowym.

Niniejszym chciałam zakomunikować, że w 100-lecie uzyskania praw wyborczych kobiet – w Radzie Miasta Krakowa znów stało się tak, że nie zauważono tego, że jest w 43 osobowej radzie miasta 10 kobiet. Nawet przez chwilę nie rozpatrywano potrzeby  umieszczenia w  prezydium Rady Miasta którejś z kobiet. Jest przewodniczący i trzech wiceprzewodniczących.

Tak na serio. Po prostu sprawa była oczywista.

 

Solidarność kobiet na opak.

pexelsphoto1574650Jestem, no może raczej byłam – zwolenniczką scalania energii kobiet, ponieważ widziałam w tym sens. Jestem (chyba) też i feministką (bardziej w działaniu, niż w budowaniu i głoszeniu  teorii) .

Ale co mnie bardzo dziwi w ciągu ostatnich paru miesięcy, co by nie powiedzieć w roku istotnym, kiedy to kobiety uzyskały prawa wyborcze, solidarność i jedność kobiet staje się znakiem zapytania.

Zintensyfikowały się działania prokobiece w bardzo wielu miejscach w Krakowie. Niestety, nie widać owej integracji. I bardzo jest mi z tego powodu przykro. Przykłady: bardzo proszę:  powstała „Konferencja „Kobiety rządzą x 100”. Projekt wygląda świetnie. Tylko mnie zastanawia, dlaczego (nawet kurtuazyjnie)  nie zaproszono nas, tych, które zorganizowały cztery, podkreślam CZTERY Małopolskie Kongresy Kobiet. W każdym wzięło udział ponad 1200 kobiet z całej Małopolski. Była to olbrzymia i dość trudna organizacyjnie akcja, która się udała. Oczywiście możemy powiedzieć, że nikt nikomu nie narzuci obowiązku zaproszenia gości, ale my przez cztery kolejne lata organizowałyśmy kongresy KOBIECE, więc  nieco przykro, że o tym nawet nie wspomniano. A do dzisiaj działa „Stowarzyszenie Most Kobiet”, które było inicjatorem wydarzeń i jego członkinie  wykonały tak dużą pracę.

Inny przykład : ano proszę na Uniwersytecie Ekonomicznym organizowana jest kolejna konferencja poświęcona kobietom w XXI wieku (między liberalizmem, a konserwatyzmem)Duże wydarzenie, ale jakby tak znów osobno. Przyjeżdżają kobiety naukowczynie z całej Polski. A jaką tu integrację widziałabym? Może i taką, że jeśli mówi się o kobietach w biznesie – to fajnie byłoby wymienić (jeśli nie zaprosić do panelu kobiety zajmujące się w Krakowie biznesem (które to robią świetnie, z olbrzymimi sukcesami, że wymienię jedynie Marię Waliczek, czy Ewę Woch – a jest ich dużo  więcej). Nie wspomnę nawet o kobietach biorących udział w polityce, ponieważ  także i ich jest nieco  w Krakowie i w Małopolsce.

Brakuje mi integracji. Kiedy zapytałam jedną z organizatorek wyżej wymienionego spotkania, dlaczego nie integrują się środowiska kobiece, ale ze sobą konkurują, odpowiedziała, że chce wyrobić sobie markę, a te znane „by ją przykryły swoimi sukcesami”.  Tak to jest. Może więc nie jest prawdą, ze kobiece zarządzanie byłoby lepsze, a ambicje kobiece są inne i współpraca także. Sądy te zdają się być budowane znacznie na wyrost.

Powstanie sto imprez na stu lecie, ale głosów sto wcale nie da jednego potężnego sygnału, że wszystkie razem stanowimy jedno wyzwanie, jeden głos wdzięczności dla tych, które tak walecznie zabiegały o prawo do głosów.

I żal. Po prostu.