Wrzutka do Kongresu Edukacji

Aby edukacja stała się motorem konkurencyjności polskiej gospodarki potrzeba większej konkurencji na samych uczelniach, podniesienia jakości nauczania już na etapie przedszkola, czy szkoły podstawowej i zwiększenia motywacji do tego, żeby ludzie chcieli się uczyć .Wydawać by się mogło, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat polska edukacja odniosła wielki sukces. Fantastycznie wzrosła liczba osób, które kończą edukację z tytułem magistra. Powstało wiele nowych szkół, wdrożono szerokie reformy systemu oświaty.

Dziś trzeba jednak zapytać, czy to nie pyrrusowe zwycięstwo? Ilość nie przeszła jak dotąd w jakość, a dewaluacja wartości dyplomu akademickiego ma fatalne skutki dla absolwentów uczelni wyższych i rynku pracy. Pracodawcy uważają, że programy nauczania są nadal nieprzystosowane do realiów XXI wieku oraz potrzeb nowoczesnych przedsiębiorstw. Uczelnie wyższe nie kształcą dziś wymarzonej kadry dla biznesu.

W polskim szkolnictwie wyższym nie ma żadnej konkurencyjności. A bez tego trudno awansować naszemu krajowi na wyższe pozycje w różnych międzynarodowych rankingach. Jesteśmy 18 gospodarką świata, a w międzynarodowych zestawieniach, np. konkurencyjności, innowacyjności zajmujemy miejsca w trzeciej, czy czwartej dziesiątce.

 

 

Kraków oddycha

W ostatnim numerze Wprost znajduje się artykuł pod tytułem “Kraków oddycha”. I tamże jest przytoczona z brytyjskiego, popularnego magazynu opinia zaliczająca Kraków do głównego kulturalnego obiegu Europy. Susanna Davies-Crook napisała, że na wielkich imprezach zyskują także wydarzenia małe. Jednak nie jest to prawda. Jak już parokrotnie pisałam – proporcje są niestety zaburzone. Brakuje pieniędzy. I to odczuwają i będą odczuwały przede wszystkim organizacje pozarządowe. Na małe wydarzenia, te które są przede wszystkim powiązane z potrzebami lokalnymi kasy już zabraknie. Duży festiwal ma duże plakaty, na których podkreśla się dobrodziejstwo pana prezydenta; małe imprezy plakaty mają małe, na których może zabraknąć miejsca na takie informacje. Polityka kulturalna miasta nie jest pomyślana perspektywicznie, nie widać troski o jej wygląd na najbliższe parę lat. Jeśli się zmarnuje potencjał tkwiący w organizacjach pozarządowych, to później się go nie odbuduje. Wymyśleć kolejny festiwal, kiedy się ma do dyspozycji parę milionów nie jest trudno, ale zachęcić lokalnych działaczy, aby zrobili coś dla swoich sąsiadów z dzielnicy za kilka lat będzie trudniej (kiedy się teraz marnuje ich zapał). Kraków staje się miastem turystów, a przestaje być miastem ludzi w nim żyjących na codzień. A przecież najważniejsza jest równowaga.

Ukraina dziś i jutro(?)

Byłam w Kijowie. Takie oficjalne wyjazdy nie dają oczywiście żadnego, prawdziwego oglądu sytuacji. Większość rzeczywistości jest zakryta, podana w bardzo okrojonym wymiarze, tak naprawdę jest to prezentacja “przez szybę”. Cała Ukraina to w dalszym ciągu kultywowana tradycja Bizancjum. Olbrzymie przyjęcia, pozory dobrobytu, luksusowe hotele. A tak naprawdę to im gorzej,  tym lepiej. Byłam z oficjalną delegacją z Krakowa na Dniach Kijowa. Na ulicach gwar, luksusowe samochody, sklepy z drogą biżuterią i ubraniami. Pełne ludzi kawiarnie i restauracje. Jednak, kiedy udało mi się uniknąć małego fragmentu wycieczki i spotkać z ludźmi nie z urzędu, ale z przedsiębiorcami, poza oficjalnymi spotkaniami – posłuchałam tego, co mówili. Według nich sytuacja na Ukrainie jest bardzo zła. Ludzi ogarnia poczucie beznadziejnośći. Widać złość, frustrację, gorycz. Przede wszystkim podkreślali istnienie  wszechogarniającej korupcji. Niczego nie można załatwić bez dawania łapówek.  Bezrobocie przekracza 20%. Oczywiście dotyka przede wszystkim młodych ludzi. Są rozgoryczeni i coraz bardziej wściekli. Jesienią mogą zacząć się strajki. Kiedy wspominałam im o możliwości współpracy z polskimi przedsiębiorcami, twierdzili, że chyba lepiej zaczekać, ponieważ biznes z Ukrainą na razie niesie więcej zagrożeń, niż korzyści.